Armie Bliskiego Wschodu – rzeczywisty potencjał militarny poszczególnych armii regionu

Jerozolima (Jerusalem)
Bliski Wschód to jeden z jeden z najbardziej niestabilnych regionów geopolitycznych świata, gdzie wyraźnie rysują się różnice cywilizacyjne, kulturowe i gospodarcze. Podział między zaawansowanym technologicznie Izraelem a otaczającymi go krajami muzułmańskimi oraz długotrwały konflikt, aktualnie eskalujący między Izraelem a Hamasem, raz jeszcze ukazuje przepaść cywilizacyjną i militarną między stronami oraz wyzwania, jakie niesie za sobą zbrojne starcie w regionie pełnym napięć i różnic politycznych. Warto więc przyjrzeć się temu, jak wyglądają rzeczywiste potencjały militarne poszczególnych armii Bliskiego Wschodu.

Patrząc na naszą planetę z przestrzeni kosmicznej, a nawet z samolotu, już nawet z niewielkiej odległości nie sposób dostrzec na powierzchni Ziemi jakichkolwiek śladów ludzkiej aktywności. Znikają budowle i konstrukcje, znikają też granice międzypaństwowe.

Są jednak od tej reguły nieliczne wyjątki. Jedno z dwóch miejsc na świecie, gdzie granice państwowe są widoczne z kosmosu, stanowi Bliski Wschód. Ostra granica pomiędzy terenami zielonymi, a żółcią i brązem pustyń, oddziela Izrael i obszary przez niego okupowane, od okalających Izrael krajów muzułmańskich. Tereny po obu stronach tej granicy mają podobne warunki glebowe, wodne i klimatyczne. Jednak różnica w ich zagospodarowaniu jest gigantyczna. Wynika ona z zupełnie innego poziomu cywilizacyjnego Izraela i jego sąsiadów.

Seria artykułów, do której należą już analizy: „Armie świata – jaki jest rzeczywisty potencjał i realna efektywność militarna poszczególnych państw” oraz „Armie Europy – jaki jest realny potencjał militarny wojsk ukraińskich i rosyjskich oraz pozostałych armii państw Europy„, jak również  i niniejsze opracowanie, traktuje stricte o armiach, siłach zbrojnych, poszczególnych krajów świata. Ale, ponieważ armia jest swoistą emanacją siły danego państwa, jego ostatecznym argumentem, także stan armii jest prostym odbiciem stanu całego państwa. Nie da się zatem uciec od poruszenia tematu poziomu cywilizacyjnego danego kraju, skoro przekłada się on wprost na siłę i jakość jego sił zbrojnych.

Sposobów na zmierzenie owego poziomu jest wiele. Do tej pory w rozważaniach wykorzystywaliśmy najprostszy wskaźnik – Coruption Perception Index, CPI. Do celów analizy samego potencjału militarnego w zupełności on wystarcza, ale do oceny całego państwa i jego gospodarki jest jednak zbyt prosty. Wskaźnikiem bardziej złożonym i zniuansowanym jest z kolei tzw. Index of Economic Freedom, IEF, który, wbrew swojej nazwie, odzwierciedla właśnie jakość rządów, prawa i instytucji w danym kraju, bardziej niż wolność gospodarczą, chociaż oczywiście wolność gospodarcza wynika z jakości prawa i stanu instytucji zarządzających państwem.

Dokładniejsza analiza wskaźnika IEF pokazuje, że Izrael góruje nad swoim muzułmańskim sąsiedztwem w zdecydowanej większości parametrów, ale w trzech kategoriach różnica ta jest szczególnie wielka – wręcz cywilizacyjna. To „Judical effectivness”, „Goverment Integrity” oraz „Property Rights”, czyli odpowiednio sprawność sądownictwa, poziom korupcji – odpowiednik naszego „wojskowego” CPI – oraz ochrona praw własności. Jedynym krajem muzułmańskim, który może być – choćby tylko w przybliżeniu, i tylko w niektórych kategoriach – porównany pod tym względem z Izraelem, są Zjednoczone Emiraty Arabskie. Dalej za Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, na tle średniego poziomu islamskiego, wyróżniają się jeszcze na plus Jordania i Arabia Saudyjska. Reszta bliższych i dalszych muzułmańskich sąsiadów Izraela to kraje zacofane, na wskroś skorumpowane, żeby nie powiedzieć dzikie i barbarzyńskie. Dotyczy to także Turcji, która kiedyś była w miarę cywilizowana, ale było to jeszcze w XX wieku.

W fizyce istnienie tak ekstremalnie wysokiej różnicy potencjału jakiegoś pola, na przykład elektrycznego, niesie za sobą wysokie prawdopodobieństwo wyładowania, nagłego, skokowego, wyrównania tej różnicy. W społeczeństwie jest podobnie. Wysoki gradient cywilizacyjny również wywołuje iskrzenie i gwałtowne zjawiska polityczne i społeczne. Bliski Wschód, jak widać, nieprzypadkowo jest od dziesięcioleci najbardziej zapalnym punktem geopolitycznym na mapie świata. Izrael ma bowiem dwie cechy, które niesłychanie irytują i prowokują jego islamistyczne otoczenie. Po pierwsze, jest krajem w pełni cywilizowanym, na poziomie Europy Zachodniej lub Ameryki Północnej oraz krajem bogatym, a poziom życia jego obywateli jest bardzo wysoki, właśnie europejski i amerykański. Z drugiej zaś strony Izrael jest… mały. Mniejszy niż jedno polskie województwo.

Z punktu widzenia przeciętnego muzułmanina, czyli wyznawcy ideologii opartej na nakazie napadania, grabienia i zabijania niewiernych, Izrael jawi się więc, jako niesłychanie kuszący łup, jednocześnie bogaty i słaby, dojrzały do tego, aby wpaść w ręce Wiernych, aby mogli w nim bez przeszkód grabić, gwałcić i mordować. A kiedy już nic do grabienia nie zostanie, by mogli powołać tam „Wolną Palestynę” – byt islamistyczny, tak samo jak inne podobne kraje zacofany, skorumpowany, biedny i dziki.

Od momentu powstania Izraela muzułmanie zatem wielokrotnie, w różnych konfiguracjach i koalicjach, próbowali go zniszczyć, podbić i eksterminować wszystkich jego mieszkańców, co zresztą jawnie i bez żadnego woalowania głoszą. Wszystkie te próby – czasami tak jak w 1967 roku, podejmowane z druzgocąca przewaga liczebną – nieodmiennie kończyły się izraelskimi zwycięstwami. Nie była to jednak kwestia szczęścia ani boskiej interwencji, do której z upodobaniem odwołują się tam wszystkie walczące o ziemię świętą strony. Strony, które, co jest specyfiką Bliskiego Wschodu, cechuje bardzo silna identyfikacja religijna.

Stan i poziom sił zbrojnych jest przecież odbiciem stanu i poziomu cywilizacyjnego państwa. Izrael mógł mieć mniej żołnierzy, czołgów i samolotów niż jego przeciwnicy, ale zdecydowanie górował nad nimi jakością uzbrojenia, wyszkolenia i organizacją.

Muzułmańskie bataliony są liczniejsze, ale izraelskie – sprytniejsze. Odpowiednio wysokiej przewagi jakościowej nie jest w stanie bowiem zniwelować nawet bardzo duża przewaga ilościowa. Dopóki Izrael nadal będzie tak zdecydowanie przeważał cywilizacyjnie nad swoim otoczeniem, dopóty będzie zwyciężał. A gdyby to otoczenie się jednak na wzór izraelski ucywilizowało? Wtedy – choć mogłoby wreszcie dorównać mu militarnie – straciłoby jednak motywację do agresji i stopniowo zmieniło się, jeżeli nie od razu w sojuszników Izraela, to przynajmniej w jego spokojnych sąsiadów. Taki proces obserwujemy już przecież w przypadku Jordanii.

Najnowsza odsłona konfliktu bliskowschodniego

Ostatnia odsłona wojen na Bliskim Wschodzie, rozpoczęła się 7 października 2023 roku, pod koniec żydowskiego święta Sukkot. Tym razem zmiecenia Izraela „do morza”, jakiego to eufemizmu z upodobaniem muzułmanie używają, spróbował Hamas, mafijna organizacja rządząca w strefie Gazy, niewielkim pseudopaństewku położonym pomiędzy Egiptem a Izraelem nad Morzem Śródziemnym. Mikre rozmiary tej enklawy i straszliwa nędza panująca tam pod rządami Hamasu nie powinny skłaniać do lekceważenia tego przeciwnika. Hamas jest organizacją terrorystyczną całkowicie poświęconą zniszczeniu Izraela i wszystkie podejmowane przez niego działania służą wyłącznie temu celowi. Wszystkie kontrolowane przez niego zasoby, łącznie z całą Gazą i jej mieszkańcami, również. Nie jest żadnym problemem dla Hamasu zamordowanie choćby i stu mieszkańców strefy Gazy, jeżeli dzięki temu uda się zabić choć jednego Izraelczyka. Nie mają też islamiści żadnych oporów przed zbombardowaniem rakietami własnego szpitala (Ahl Ahli w Gazie 17 października 2024 roku), tylko po to, żeby można było oskarżyć Izrael, zgodnie z mechanizmem zwanym przez psychologów projekcją, o „zbrodnie” i „ludobójstwo”.

Środki, którymi dysponuje Hamas nie ograniczają się też bynajmniej do samej Gazy. Jest on zasilany obficie w broń i pieniądze przez wszystkich wrogów Izraela i cywilizacji zachodniej. Siła militarna Hamasu jest więc znacznie większa niż wynikałoby to z zasobów samej Gazy. Hamas wystrzelił 7 października 2024 roku na terytorium Izraela kilkaset rakiet, a jego bezlitosne bandziory, zwane w antyizraelskiej propagandzie „działaczami pokojowymi”, wtargnęły na izraelskie pogranicze z jednym tylko zadaniem – wymordowania tak wielu ludzi jak tylko się da, w możliwie najbardziej wyszukany, barbarzyński i okrutny sposób. W ciągu kilku dni zostało zamordowanych w Izraelu ponad tysiąc, najzupełniej przypadkowych, osób. Cywilów – w tym kobiet i dzieci znajdujących się akurat na drodze islamskich szwadronów śmierci, cudzoziemców, a nawet innych, niehamasowskich muzułmanów. A „niezłomne bohaterstwo” uwieczniali „niezależni dziennikarze”, również z Hamasu, prowadzący transmisje na żywo w internecie.

W planach Hamasu ta rzeź miała poderwać wszystkich muzułmanów do czynu i naśladownictwa tych „działań pokojowych” w całym Izraelu i na Bliskim Wschodzie, czyli oczywiście „zmiecenia” Izraela. Tak się jednak nie stało. Spora część muzułmanów, tych bardziej cywilizowanych, zachowała daleko posuniętą wstrzemięźliwość, a najbardziej cywilizowane państwo islamskie, nawet oficjalnie działania Hamasu potępiło. Niezłomną lojalność wobec swojego kraju wykazali też Izraelczycy wyznania muzułmańskiego, w islamistycznej propagandzie również uznawani za „Palestyńczyków”, równie bezpodstawnie, jak w Moskwie rosyjskojęzycznych Ukraińców nazywa się „Rosjanami”.

Podobieństwa i różnice ataku na Izrael w porównaniu z agresją Rosji na Ukrainę

Wydarzenia z 7 października 2023 r. były niepokojąco podobne do wcześniejszych o półtora roku wydarzeń z 24 lutego 2022 r. związanych z napaścią Rosji na Ukrainę. Tak podobne, że podejrzenie o wspólną inspirację tych działań nasuwa się z całą mocą, choć jednak można zauważyć pewne różnice.

Chociaż Hamas był jeszcze bardziej brutalny, okrutny i bezlitosny niż moskiewskie hordy atakujące Ukrainę, to jednak był od nich także sporo słabszy. Natomiast ofiara agresji nie była Ukrainą. O ile bowiem Ukraina dopiero wyraziła chęć bycia krajem cywilizowanym, praworządnym i wolnorynkowym, o tyle Izrael takim krajem jest już od dawna. Co się też bezpośrednio przekłada na jego potęgę militarną.

Armia izraelska nie tylko błyskawicznie wyparła więc hamasowskich „działaczy pokojowych” ze swojego terytorium, ale i szybko przeniosła działania wojenne na teren Gazy, metodycznie niszcząc tam potencjał zbrojny Hamasu. Należy oczekiwać, że – po wyparciu Hamasu z Gazy – Izrael nie pozostawi jej ponownie na łasce losu i islamistów, jak to uczynił w 2005 r., ale będzie zarządzał nią wystarczająco długo, aby zrobić z niej kraj, przynajmniej z grubsza cywilizowany, jak to już uczynił z innym okupowanym przez siebie terytorium – Zachodnim Brzegiem.

Co może spowodować eskalacja konfliktu w regionie Bliskiego Wschodu?

Wojny na Bliskim Wschodzie trwają i nie widać ich końca. Wielu komentatorów przestrzega, że wojna z Hamasem może się w każdej chwili rozlać na kolejne obszary, angażując kolejne kraje muzułmańskie również pragnące przyłączyć się do „dżihadu”.  Aby zbadać możliwą wojenną przyszłość tego regionu, odwołamy się teraz do wyprowadzonego w poprzednich artykułach z tego cyklu, modelu matematycznego opisującego armie poszczególnych krajów świata, ich możliwości i ryzyka udziału w konflikcie zbrojnym.

W modelu tym siła poszczególnych armii jest wyceniana rynkowo. Wojsko jest warte tyle, ile pieniędzy na nie wydano. Oczywiście nie wszystkie pieniądze przeznaczone na zbrojenia efektywnie przekładają się na wzrost siły bojowej. Jak to zwykle bywa, część środków jest po drodze rozkradana i marnotrawiona. Skala tego marnotrawstwa zależy od stopnia skorumpowania danego kraju, bo stan armii jest odbiciem stanu całego państwa. Ostatecznie siła armii to wydatki na nią pomnożone przez współczynnik korupcyjny, skumulowane w ciągu ostatnich dwunastu lat.

Jednak sama siła to nie wszystko. Ważna jest też manewrowość. To, jak daleko od własnych baz wojska są w stanie operować i jak szybko mogą się tam przemieścić. To opisuje wskaźnik nazwany operacyjnością, równy sile podzielonej przez liczbę żołnierzy pozostających w czynnej służbie. Przy równej sile, armia może być bowiem albo bardzo liczna, ale nieruchawa, często złożona z kierowanych do niej przymusowo niewykwalifikowanych poborowych, niepotrafiących nawet obsługiwać najprostszego i często zdezelowanego sprzętu, albo nieliczna, ale złożona z żołnierzy znakomicie wyposażonych i wyszkolonych, o wysokim morale.

Ostatnim z parametrów tego modelu jest wysiłek – poziom wydatków zbrojeniowych danego kraju w odniesieniu do jego całkowitego poziomu produkcji, zwanego produktem krajowym brutto – PKB. Poziom tych wydatków przekraczający 5% PKB wywołuje już zauważalne turbulencje w gospodarce danego kraju i dlatego, jeżeli nie jest on w zauważalnej części pokrywany z pomocy zagranicznej, jest bardzo prawdopodobne, że jego władze zbroją się na jakąś realną wojnę. Wydatki militarne przekraczające 10% PKB zamieniają to prawdopodobieństwo w pewność, bo taki poziom nieuchronnie prowadzi kraj do ruiny.

Niestety, w ocenie sił zbrojnych Bliskiego Wschodu napotkamy na pewną przeszkodę. Sztokholmski instytut SIPRI, z którego danych do tej pory korzystaliśmy, danych dla Hamasu i strefy Gazy, ale także dla tak istotnego w regionie kraju, jak Zjednoczone Emiraty, nie podaje. Potencjał militarny Hamasu, jest jednak w tej skali dość, niewielki, natomiast Emiraty, jak już podkreślaliśmy, są najbardziej po Izraelu cywilizowanym krajem bliskowschodnim, i sam ten fakt oznacza, że prawdopodobieństwo przystąpienia przez nie do jakiegoś konfliktu, jest niewielkie. Wojny obecnie, inaczej niż przed rewolucją przemysłową, wszczynają bowiem państwa prymitywne, zacofane i skorumpowane. A ich ofiarami – choć ta reguła, jak widzimy w przypadku Izraela, nie zawsze jest spełniona – najczęściej padają kraje od agresora słabsze.

Godząc się zatem z tymi ograniczeniami, pokażemy teraz wszystkie parametry armii bliskowschodnich – tych, do których istnieją kompletne dane – na wykresie bąbelkowym, który ma tę zaletę, że może zilustrować wszystkie trzy parametry modelu jednocześnie. Na osi poziomej pokazano operacyjność wojsk – siłę podzieloną przez liczbę żołnierzy. Na osi pionowej – wysiłek, odsetek PKB przekazywany na cele wojskowe. Sama siła poszczególnych armii, jest proporcjonalna do powierzchni odwzorowujących je bąbelków i podana w postaci liczbowej w milionach dolarów.

 

thumbnail of Wykres 1. Armie Bliskiego Wschodu – siła i operacyjność

Wykres 1. Armie Bliskiego Wschodu – siła i operacyjność

Źródło: opracowanie własne na podstawie danych Instytut SIPRI ze Sztokholmu oraz Corruption Perception Index – CPIW

 

W publicystyce jako główne zagrożenie dla Izraela i wroga, który lada moment dokona jego „zmiecenia” i utworzy „Wolną Palestynę”, wymienia się Iran. Jednak już na pierwszy rzut oka na wykres widać, że Iran dla Izraela nie jest absolutnie żadnym zagrożeniem. Armia irańska jest nie tylko od izraelskiej znacznie – prawie ośmiokrotnie – słabsza, ale także ma znikomą operacyjność. Jej zdolność do operowania z dala od własnych granic jest pomijalna, co zresztą nie tak dawno mieliśmy okazję obserwować, kiedy reżim irański usiłował dokonać ataku rakietowego na Izrael. Żaden z wystrzelonych pocisków nie dotarł do celu.

Co więcej, mimo całej wojowniczej retoryki i werbalnej agresji, Iran do żadnej wojny z Izraelem, ani żadnej innej, poważnie się nie przygotowuje i nie ma jej w planach. Jego wysiłek militarny jest na niewielkim jak na ten region poziomie, wynoszącym 2,3% PKB. W podobnej sytuacji są zresztą wszystkie kraje zgrupowane w lewym dolnym rogu wykresu. Nawet najsilniejsza z tamtejszych armii – turecka, jest od izraelskiej sporo słabsza. Dwa inne kraje – położone nieco wyżej, ale wciąż na lewym skraju wykresu – libańska i jordańska, mimo wkładanego w ich rozwój sporego wysiłku, również są słabe i mało operacyjne.

Ciekawe rzeczy zaczynają się dziać, kiedy przesuniemy się na wykresie w prawo, w stronę większej operacyjności. Znajdziemy tam wojska krajów, które cechuje bardzo duży wysiłek zbrojeniowy, przekraczający u wszystkich z nich 4% PKB. Jest tu i Izrael, którego wysiłek przekracza nawet 5%, co nie dziwi w przypadku kraju, który musi być w nieustannej gotowości do odparcia agresji przeciwnika jawnie grożącego narodowi ludobójstwem. To, że ten niepokojący poziom zbrojeń nie upośledza izraelskiej gospodarki, zawdzięcza Izrael temu samemu mechanizmowi, który działa w przypadku Ukrainy. Jakaś część tego wysiłku, choć oczywiście znacznie mniejsza niż to ma miejsce nad Dnieprem, pochodzi bowiem z subwencji sojuszników, zwłaszcza USA.

Jakie kraje Bliskiego Wschodu szykują się do wojny?

Mimo że Izrael jest najbardziej cywilizowanym krajem w swoim regionie, jego armia nie ma jednak w regionie najwyższej operacyjności. Armia izraelska, kraju bogatego i rozwiniętego, ale jednak małego, jest armią obywatelską. Pospolitym ruszeniem, broniącym bezpośrednio własnych domów i rodzin. Operacyjność wojsk izraelskich, choć w skali bezwzględnej wcale nie najgorsza, wciąż wyższa od polskiej, jest jednak dużo niższa niż można by się było spodziewać po jego poziomie cywilizacyjnym.

Odwrotnie jest w przypadku wojsk krajów leżących na, szeroko pojętym, Półwyspie Arabskim. Kraje te, poważnie ryzykując stanem swoich gospodarek, a tym samym swoją narodową przyszłością, zbroją się po zęby. A ponieważ do tego, dzięki posiadanym ogromnym zasobom kopalnych węglowodorów, są bogate, oraz – jak na kraje islamistyczne – mało skorumpowane, to efekty tych zbrojeń są naprawdę imponujące.

Prym wiedzie oczywiście największy z tych krajów, Arabia Saudyjska. Armia saudyjska jest nie tylko o wiele potężniejsza od izraelskiej – de facto to piąta armia na świecie – ale ma też bardzo imponującą operacyjność. Pozostaje tajemnicą, przeciwko komu zostanie ona skierowana, bo że zostanie, to raczej przy wysiłku sięgającym 8% PKB, jest prawie pewne.

Podobnie ma się rzecz z armiami omańską, kuwejcką, czy – nie pokazanymi na wykresie ze względu na luki w danych – emiracką, czy katarską. Wszystkie one są, jeżeli nie silne, to przynajmniej bardzo wysoko operacyjne i stanowią potężne obciążenie dla swoich społeczeństw.

Z kim zamierzają one toczyć wojny? Oczywistym celem wydaje się Izrael. Jego zniszczenie i ludobójstwo Izraelczyków – co w tej chwili, jak najbardziej jest w zasięgu saudyjskich możliwości – na pewno bardzo podniosłoby autorytet Saudów w świecie islamu i dałoby im pozycję niekwestionowanego lidera muzułmanów.  Istnieją jednak przesłanki pozwalające wątpić w ten scenariusz. Kraje z prawej części wykresu są bowiem, jak na kraje islamskie, dość cywilizowane. Wojenne awantury – zwłaszcza z Izraelem, który na pewno będzie się zajadle, bohatersko i mądrze bronił – nawet ostatecznie zwycięskie, byłyby bardzo kosztowne. Ponadto większość broni i sprzętu armii saudyjskiej pochodzi z USA, które na pewno nie pozwoliłyby na ich użycie w agresji na Izrael.

Skoro nie z Izraelem planują Saudyjczycy walczyć, to z kim? Iran jest od nich wielokrotnie, ponad dwadzieścia razy, słabszy. Poza tym leży, w stosunku do Półwyspu Arabskiego, za morzem, a flotę akurat Arabia Saudyjska ma dość słabą. Do potencjalnego wroga Arabia Saudyjska powinna więc mieć raczej dostęp lądowy.

Chociaż wygląda to dość absurdalnie, po rozważeniu wszystkich racjonalnych argumentów wygląda na to, że owe kraje zbroją się… przeciwko sobie nawzajem.

Istotnie, wielkiej przyjaźni w tym gronie nie ma, a na przykład stosunki Kataru z Arabią Saudyjską są złe. Czy jednak na tyle złe, żeby zaryzykować taki konflikt, którego skala dalece przekroczyłaby obecnie tocząca się wojnę na Ukrainie?

W tej chwili cel tych gargantuicznych arabskich zbrojeń pozostaje nadal tajemnicą. A Izrael, wbrew temu co powszechnie głosi antysemicka propaganda, ma się bardzo dobrze i jest w stanie odeprzeć dowolną agresję – poza saudyjską, która jest jednak mało prawdopodobna z innych niż tylko stosunek sił, powodów.

Marcin Adamczyk

publicysta, analityk, reasercher, inżynier
Data publikacji:
październik 2024
Udostepnij:
Gry wojenne – teoria strategii i prognozowania

Gry wojenne – teoria strategii i prognozowania

W serii analiz opublikowanych w portalu SektorObronny.pl prezentowaliśmy założenia modelu przydatnego do oceny sił poszczególnych armii świata, opartego na obiektywnych, mierzalnych, ilościowych kryteriach, pozwalającego ocenić siłę i możliwości operacyjne dowolnej armii na świecie, a także odkryć, czy ta armia szykuje się realnie do jakiegoś bliskiego czasowo konfliktu zbrojnego. Dzięki niemu udało się prawidłowo odtworzyć i opisać wszystkie konflikty zbrojne toczące się obecnie lub w niedawnej przeszłości, a także – czego wymaga się od każdej poważnej teorii – postawić wiele przewidywań odnośnie do ryzyka wybuchu kolejnych wojen i ich przebiegu, jeżeli wybuchną.
Model ten ignoruje jednak pewien bardzo istotny aspekt. Nie odpowiada na pytanie, co sprawia, że wojny międzypaństwowe raz wybuchają, a kiedy indziej – w bardzo podobnych warunkach – zwaśnione strony dochodzą do porozumienia bez chwytania za oręż. Na analizie tego zagadnienia skupia się autor w niniejszym artykule.

Gen. Stanisław Koziej: Bezpieczeństwo narodowe to zdolność przewidywania zagrożeń i skutecznego reagowania

Gen. Stanisław Koziej: Bezpieczeństwo narodowe to zdolność przewidywania zagrożeń i skutecznego reagowania

Bezpieczeństwo narodowe to nie tylko kwoty i procenty PKB określone w budżecie czy imponujące zakupy sprzętu wojskowego. To przede wszystkim przemyślana strategia, zdolność do przewidywania zagrożeń i skutecznego reagowania. W wywiadzie z generałem brygady w stanie spoczynku prof. Stanisławem Koziejem, byłym szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, dla portalu SektorObronny.pl, rozmawiamy o rzeczywistym stanie polskiej strategii obronnej, priorytetach w modernizacji armii i pułapkach politycznych, które utrudniają długofalowe planowanie. Generał Koziej opowiada również o tym, jakie powinny być priorytety zakupowe polskiej armii, czy Ukraina powinna być w NATO i Unii Europejskiej i jakie są szanse na szybkie zakończenie konfliktu w Ukrainie przez Donalda Trumpa? Wszyscy parafrazują ostatnio na różne sposoby hasło Billa Clintona „Gospodarka, głupcze!”. Jest już „Edukacja, głupcze!”, „Kultura, głupcze!”, „Obronność, głupcze!”. Czas powiedzieć teraz „Strategia bezpieczeństwa, głupcze!”.

Powietrzna Tarcza Polski – co już mamy i dlaczego wciąż jest tak dużo do zrobienia?

Powietrzna Tarcza Polski – co już mamy i dlaczego wciąż jest tak dużo do zrobienia?

Nie ma ostatnio bardziej popularnego słowa niż bezpieczeństwo. Zwłaszcza w Polsce – która jest największym i najważniejszym krajem wschodniej flanki NATO, za którego wschodnią granicą toczy się najokrutniejszy konflikt zbrojny w Europie od zakończenia II wojny światowej – słowo to odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Także motto polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej, którą sprawujemy w pierwszej połowie 2025 roku to „Bezpieczeństwo, Europo!”! A kluczowym elementem obrony przed atakiem przeciwnika jest skuteczna obrona przeciwlotnicza i przeciwrakietowa.

Sektor Obronny
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.