Armie Dalekiego Wschodu – rzeczywisty potencjał militarny krajów Azji Wschodniej i Pacyfiku

Cieśnina Malakka. fot. Pixabay
Jednym z rejonów świata, w którym obecnie ryzyko wybuchu konfliktu wydaje się duże, jest Daleki Wschód. Najpotężniejszym mocarstwem militarnym tamtego regionu, a właściwie drugim najpotężniejszym na świecie, są Chiny. Ich potęga rośnie szybko, bo jeszcze dwa pokolenia temu był to właściwie kraj trzeciego świata. Mniej więcej od roku 1980, rozwija się on jednak bardzo dynamicznie, a tempo wzrostu chińskiego PKB często bywało nawet dwucyfrowe. Chiński PKB wzrósł od tamtej daty mniej więcej dziesięciokrotnie, a ponieważ Chiny są też ogromnym krajem – pod względem demograficznym jednym z dwóch, obok Indii, najludniejszych państw na Ziemi – to efekt tego wzrostu też był imponujący i zmienił układ sił, także militarnych, w skali planetarnej. Jak zatem teraz wygląda rzeczywisty potencjał militarny krajów Azji Wschodniej i Pacyfiku?

W poprzednich artykułach dotyczących siły militarnej państw różnych regionów świata – do których należą takie analizy, jak: Armie świata – jaki jest rzeczywisty potencjał i realna efektywność militarna poszczególnych państw, Armie Europy – jaki jest realny potencjał militarny wojsk ukraińskich i rosyjskich oraz pozostałych armii państw Europy, Armie Bliskiego Wschodu – rzeczywisty potencjał militarny poszczególnych armii regionu – do oceny potencjału militarnego zastosowany został nowatorski model matematyczny, zbudowany i opisujący siły zbrojne poszczególnych państw świata.

Model ten oparty jest na regule rynkowej – każda armia jest warta tyle, ile przeznacza się na nią pieniędzy. Przeznacza oczywiście efektywnie, po odliczeniu kwot zmarnotrawionych i zmalwersowanych. To co zostanie, buduje siłę danej armii.

Naturalnie sama siła to jeszcze nie wszystko. Liczy się też operacyjność – zdolność do użycia tej siły z dala od swoich baz. Operacyjność mierzymy w tym modelu dzieląc siłę przez liczbę żołnierzy pozostających w służbie.

Ostatnim parametrem modelu jest wysiłek – czyli to, jak bardzo, w stosunku do swoich realnych możliwości, dany kraj finansuje swoje wojsko. Jaki jest poziom wydatków wojskowych liczonych jako odsetek od całkowitej produkcji tego kraju, zwanej produktem krajowym brutto, PKB.

Składowymi modelu są zatem ilość, jakość i koszt, a szczegółowo model został opisany w portalu SektorObronny.pl w pierwszym artykule cyklu.

Ten model, zawierający zaledwie trzy parametry, zdumiewająco dokładnie opisał rzeczywiście toczące się na świecie konflikty zbrojne, zarówno trwające teraz, jak i te z niedalekiej przeszłości. Jego przewidywania okazują się bardzo zgodne z wynikami pomiarów, można zatem, korzystając z niego, przewidzieć prawdopodobieństwo wybuchu i przebieg wojen, które dopiero nadejdą.

Wejście smoka?

Chiny wyrosły na globalną potęgę, ale zawdzięczają to raczej swoim rozmiarom, a nie rzeczywistej produktywności swojej gospodarki. Nadal są krajem znacznie biedniejszym, nie tylko od USA, czy od sąsiedniej Japonii. Chiński PKB per capita jest także mniej więcej dwukrotnie niższy od… polskiego. Jeszcze większe różnice zauważymy, gdy porównamy wydajność gospodarek, mierzoną przez PKB na przepracowaną godzinę. Wydajność chińskiej gospodarki w 2023 roku wynosiła 18 dolarów na roboczogodzinę, podczas gdy w Polsce było to 53 dolary, a w USA nawet 87 dolarów.

Mimo swego imponującego rozwoju Chiny nie stały się więc krajem rozwiniętym. Nadal, tak samo jak w roku 1980, są prymitywną, skorumpowaną i niewydolną komunistyczną dyktaturą. Gdyby nie ich rozmiar, nie odgrywałyby na świecie większej roli niż Macedonia, czy Peru. Można powiedzieć, że Chiny nie są, co prawda, obecnie krajem rozwiniętym – ale jeżeli ów dynamiczny wzrost z ostatnich czterech dekad będzie tam kontynuowany – to krajem rozwiniętym się w końcu staną. Niestety, kluczowym słowem w powyższym zdaniu jest „jeżeli”. Wszystko wskazuje bowiem na to, że – jak każdy kraj komunistyczny przed nimi – Chińska Republika Ludowa wyczerpała już proste rezerwy wzrostu i wchodzi w okres stagnacji gospodarczej, zwany też pułapką średniego dochodu.

Teoria zresztą przewiduje, że okres stagnacji czeka to w końcu każdy kraj, w którym zaszła już rewolucja przemysłowa. Z krajów tego regionu w tej sytuacji znalazła się już na przykład Japonia. Kluczowa jest jednak wysokość poziomu PKB per capita, na którym pułapka ta się znajduje. Co innego stagnacja gospodarcza przy 50.000 dolarów na głowę, jak w Japonii, a co innego przy 20.000 dolarów, jak w Chinach. Zderzenie rozbudzonych aspiracji konsumpcyjnych z rzeczywistym średnim dochodem, który już raczej nie urośnie, może być bardzo bolesne.

Jak każda dyktatura, także reżim rządzący Chińską Republiką Ludową, jest – niezależnie od pozorów, jakie usiłuje sprawiać – bardzo kruchy. Władza legalna może efektywnie rządzić mając poparcie w społeczeństwie rzędu 30%. Dla dyktatury ten próg jest ustawiony o wiele wyżej. Do tej pory legitymizacja władz chińskich wynikała właśnie z szybkiego wzrostu dobrobytu. Dopóki dostępny przeciętnemu mieszkańcowi kawałek tortu nieustannie się powiększał, dopóty obywatele nie zgłaszali wobec władzy żadnych zastrzeżeń. Ale właśnie powiększać się przestał. Nadal pozostając przy małych, w porównaniu z krajami cywilizowanymi, rozmiarach. W tej sytuacji frustracja społeczna bardzo szybko rośnie, a reżim musi na gwałt szukać nowej legitymizacji.

Pokusa odwracania uwagi narodu od jego permanentnej i trwałej nędzy poprzez zaostrzanie polityki zagranicznej, aż do wywołania „krótkiej zwycięskiej wojenki” włącznie, nieodmiennie w końcu pojawia się w każdej dyktaturze w miarę pogarszania się warunków życia w rządzonym przez nią kraju.

Współcześnie najbardziej typową politykę tego typu prowadzi Rosja, ale ona osiągnęła swoją pułapkę średniego dochodu już dawno, w okolicach pierwszej dekady XXI wieku. Nic dziwnego, że od tego momentu Rosja co rusz na kogoś zbrojnie najeżdża.

Oczywiście i z pułapki średniego dochodu można wyjść i kontynuować rozwój gospodarczy, ale wymagałoby to zmiany ustroju na praworządny i wolnorynkowy. W takim ustroju jednak, dyktatura bardzo szybko traci władzę, bo nie tylko nie jest już wtedy potrzebna, ale wręcz przeszkadza w dalszym bogaceniu się. Dlatego też dyktatury bardzo rzadko uciekają się do tego rozwiązania. Wolą zdecydowanie militaryzację. Tak też zaczął postępować reżim Chińskiej Republiki Ludowej, nawet wbrew narodowej tradycji, która wojownikom – inaczej niż na przykład w Japonii czy w Europie – przypisuje w Chinach raczej niski status społeczny.

Agresja pekińskiego reżimu, na razie jeszcze tylko werbalna, skierowała się – nieco inaczej niż w przypadku Rosji – w jednym, określonym dokładnie kierunku.

Dwa oblicza Państwo Środka

Sami Chińczycy najczęściej nazywają swój kraj Zhōngguó, co w tłumaczeniu oznacza dosłownie Państwo Środka. W niniejszej analizie stosowane są jednak dwie nazwy Państwa Środka – „Chiny” oraz „Chińska Republika Ludowa”. Pojęcia te nie do końca się bowiem pokrywają. Istnieją bowiem właściwie dwa państwa chińskie.

Chińska Republika Ludowa powstała bowiem w 1949 roku, w wyniku wojny domowej, w której komuniści pokonali ówczesny legalny rząd chiński. Przegrane władze chińskie schroniły się wtedy na leżącej nieopodal chińskich wybrzeży wyspie Tajwan, która pozostała tym samym niezależna od komunistycznych władz w Pekinie. Stan ten utrzymuje się do dzisiaj. I chociaż mało kto uznaje dziś oficjalnie niepodległość Tajwanu, to jest to kraj niesłychanie rozwinięty i cywilizowany, jeden z najbogatszych na świecie, o supernowoczesnej gospodarce. Kraj, który pod względem poziomu rozwoju przegonił już nawet Japonię.

Kontrast między Tajwanem a Chinami „ludowymi” jest porównywalny do kontrastu pomiędzy Izraelem, a otaczającymi go krajami muzułmańskimi. W obu przypadkach mamy do czynienia z nowoczesnymi, praworządnymi, wolnorynkowymi, bogatymi i cywilizowanymi społeczeństwami, bezpośrednio sąsiadującym z prymitywnymi, zacofanymi, skorumpowanymi, nędznymi i brutalnymi, ale za to panującymi nad znacznie większą populacją, reżimami.

Nie powinien więc dziwić fakt, że w miarę zwalniania wzrostu gospodarczego, w Chińskiej Republice Ludowej jej władze coraz mocniej wypowiadają się o Tajwanie, grożąc mu i zapowiadając istne wejście smoka. „Zjednoczenie” pod swoją zwierzchnością, nawet siłą.

Paradoksalnie, Chińska Republika Ludowa sama zamknęła sobie okno możliwości wchłonięcia Tajwanu w sposób pokojowy. Jeszcze dwie dekady temu wielu Tajwańczyków rozważało bowiem taką opcję zupełnie poważnie. Gospodarka Chin „ludowych” rosła wtedy jak na drożdżach, a jej władze wykazywały postawę o wiele bardziej koncyliacyjną. Przejmując pod swoje rządy w 1997 roku Hong Kong, dawną brytyjską enklawę w Chinach – podobnie jak Tajwan, kraj również zamieszkały przez Chińczyków, a jednocześnie bardzo rozwinięty, cywilizowany i bogaty – władze w Pekinie obiecały, że nie naruszą panującego w Hong Kongu, zapewniającego mu jego bogactwo, wolnorynkowego ustroju, co nazywano polityką „jeden kraj, dwa systemy”. Jednak reżim Chin „ludowych” nie miał cierpliwości, by tolerować tę dziwaczną dla niego wyspę wolnego rynku, praworządności i własności prywatnej i nie zawahał się zarżnąć kurę znoszącą złote jaja, pozbawiając Hong-Kong faktycznej autonomii, z której do dzisiaj została jedynie atrapa.

Nieudany eksperyment z Hong Kongiem na pewno rozwiał złudzenia Tajwańczyków, co do pokojowego zjednoczenia i władzom Chin „ludowych” pozostała jedynie eskalacja polityki agresywnej.

Przeczucia a statystyki

Pogróżki rzucane przez Chiny traktowane są na świecie niezwykle poważnie, a media co rusz ogłaszają, że wybuch rzekomo nieuniknionej zbrojnej konfrontacji w tym rejonie nastąpi lada chwila. I chociaż mam na ten temat zdanie odrębne, to nie znaczy, że mój sceptycyzm i przeczucia są uzasadnione, bo tak samo uważałem, że najazd Rosji na Ukrainę jest nieprawdopodobny, a jednak nastąpił.

Aby sprawdzić, czy ważniejsze są przeczucia, czy twarde dane statystyczne, przejdźmy od opisu jakościowego do ilościowego i uruchommy w tym celu nasz model matematyczny sił zbrojnych dla państw, szeroko pojętego, Dalekiego Wschodu.

Korzystamy tu z danych zgromadzonych przez instytut SIPRI ze Sztokholmu, które mają, niestety, jednak pewne luki. Szczególnie dolegliwy jest brak informacji o armii komunistycznej Korei Północnej. Armii bardzo licznej, ale – jak można domniemywać ze stanu straszliwej nędzy w tym kraju panującej – o znikomej operacyjności, a zapewne także o niewielkiej sile. Gorzej, że nie mamy również informacji o armii wietnamskiej, słynnej z pokonania wojsk francuskich, a potem nawet i amerykańskich. Ignorując jednak te braki, armie państw dalekowschodnich pokazano na wykresie 1. Na osi poziomej oznaczona jest operacyjność, na pionowej – wysiłek. Wielkość bąbelków jest proporcjonalna do siły poszczególnych armii. Siłę tę pokazano również w postaci liczbowej jako łączną kwotę w milionach dolarów amerykańskich, jaką efektywnie, po uwzględnieniu poziomu korupcji, wydano na te armie w ciągu ostatnich dwunastu lat.

 

thumbnail of Wykres 1. Armie Dalekiego Wschodu – wysiłek i operacyjność

Wykres 1. Armie Dalekiego Wschodu – wysiłek i operacyjność

Źródło: analiza własna na podstawie danych Instytut SIPRI ze Sztokholmu.

 

Na pierwszy rzut oka sytuacja wygląda dla Tajwanu złowieszczo. Koło chińskie swoimi rozmiarami całkowicie przytłacza malutkie kółko tajwańskie. Armia chińska jest w końcu drugą, co do siły, armią na świecie. Od armii tajwańskiej jest silniejsza ponad dziesięciokrotnie. W przypadku wojny Chińczycy „ludowi” mogą zwyczajnie zarzucić Chińczyków „tajwańskich” czapkami. Podbój Tajwanu nie powinien zatem stanowić teoretycznie żadnego problemu.

Jest tylko jedno „ale”. Bardzo podobnie wyglądała bowiem ta proporcja sił pomiędzy Rosją a Ukrainą w 2021 roku. Prawdopodobnie to właśnie upewniło Putina, że jego najazd na Ukrainę będzie właśnie pożądaną przez despotów krótką zwycięską wojenką, trzydniową operacją specjalną. Moskiewski dyktator nie wziął jednak pod uwagę drugiego parametru modelu – manewrowości. Zdolności armii do operowania z dala od baz.

Operacyjność armii rosyjskiej była i jest bowiem bardzo niska i nigdy nie była ona w stanie skutecznie przekierować wystarczająco dużej części swojej siły na Ukrainę. Ponieważ odległości, które wchodzą w rachubę, sięgają nawet tysiąca kilometrów, było jasne, że rosyjski atak musiał ugrzęznąć, co najwyżej na linii położonej dalej na zachód, nawet gdyby wojska ukraińskie nie stawiały jakiegokolwiek oporu. Putin jednak rozpoczął wojnę, której nie miał szans wygrać. Oczywiście armia ukraińska również ma niewielką manewrowość, porównywalną z rosyjską, i nie może dokonywać głębokich inwazji, ale do obrony swoich granic jest jak najbardziej zdolna, co Ukraińcy dzielnie czynią.

Nasz wykres pokazuje, że analogia między Rosją i Ukrainą a Chińską Republiką Ludową i Tajwanem, sięga głębiej niż tylko proporcja w sile wojsk. Obie te armie, jedynie nieznacznie przewyższają manewrowością armię rosyjską, również pokazaną na wykresie.

W przypadku armii Tajwanu sprawa jest oczywista i przypomina ona pod tym względem wojska Izraela. Jest to armia obywatelska, która ma bezpośrednio bronić własnych domów. Na nikogo napadać się nie wybiera, dalekich interwencji poza swoimi granicami nie planuje, zatem wysoka manewrowość nie jest jej potrzebna. Inaczej ma się rzecz z armią Chin „ludowych”, której naprawdę zbrojna napaść z niczyjej strony nie grozi. Do obrony kraju jest za duża, do ewentualnego najazdu, a już na pewno zamorskiego, jest zdecydowanie za mało ruchliwa.

Oczywiście można tu podnieść argument, że Tajwan jest od Ukrainy ponad 16-krotnie mniejszy. Niska manewrowość najeźdźcy nie powinna stanowić zatem aż takiej przeszkody. Na szczęście Tajwan różni się od Ukrainy również innymi cechami.

Pierwsza jest oczywista i już była o niej mowa. Tajwan leży na wyspie, oddzielonej od kontynentu morzem, które nawet w najwęższym miejscu ma ponad 120 kilometrów szerokości. Jego przekroczenie wymaga nie tylko przeprowadzenia udanego desantu morskiego lub powietrznego, ale i stałego zasilania desantowanych oddziałów w posiłki i zaopatrzenie, wszystko to pod ogniem obrońców wyspy. Wymaga to niezwykle wysokiego poziomu manewrowości i tylko nieliczne armie na świecie mogą się porwać na przeprowadzenie z sukcesem takiej operacji. Nie należy do nich na pewno armia chińska.

Drugą, jeszcze bardziej istotną różnicą, jest poziom cywilizacyjny. Ukraina, będąca jeszcze niedawno częścią ruskiego mira, była niezwykle podobna do Rosji. Tak samo zacofana, prymitywna, skorumpowana, a nie mając rosyjskich ogromnych zasobów surowcowych, jeszcze biedniejsza od Rosji. Jej udział w światowej gospodarce był zatem raczej skromny. Proporcjonalnie do jej niskiego znaczenia w światowym handlu, chęć pomocy ze strony uzależnionych od tego handlu krajów rozwiniętych również nie była przesadnie duża. O zestrzeliwaniu przez sojuszników rosyjskich rakiet wysyłanych na ukraińskie miasta nie było w ogóle mowy. Zupełnie inaczej niż w przypadku Izraela, kraju od Ukrainy znacznie bardziej rozwiniętego i cywilizowanego.

Pod tym względem Tajwan jest bardziej jak Izrael. Jeden z najbogatszych krajów na świecie ma wielu potężnych, silnie z nim powiązanych gospodarczo sojuszników, którzy pośpieszą mu z pomocą w przypadku chińskiej inwazji. Sojuszników globalnych, zwłaszcza USA, jak i lokalnych, których możemy poszukać na naszym wykresie. Są to kraje, które również czują się zagrożone chińską ekspansją i które również otrzymują od Pekinu swoją – choć znacznie mniejszą, niż w przypadku Tajwanu – porcję pogróżek.

Rozkład sił w regionie Azji Wschodniej i Pacyfiku

Naturalnie chęci to nie zawsze możliwości. Na przykład wojsko filipińskie jest bardzo słabe i mało manewrowe. W przypadku wojny Filipiny będą mogły jedynie udostępnić broniącym Tajwanu aliantom swoją przestrzeń powietrzną i wody terytorialne, ale i to będzie dużym wsparciem ze strony tego biednego i słabego kraju.

Bardzo silną armię posiada natomiast w tym rejonie Korea Południowa, kraj – podobnie jak Tajwan rozwinięty i cywilizowany – a od Tajwanu znacznie większy. Niestety, podobnie jak armia tajwańska, jest to rodzaj pospolitego ruszenia o stosunkowo niskiej manewrowości, zoptymalizowanego do obrony przed możliwą inwazją ze strony komunistycznej Korei Północnej. W razie czego nie będzie mogła wysłać Tajwanowi wsparcia większego niż symboliczne, zwłaszcza, jeżeli równocześnie z operacją „zjednoczenia”, władze Chin „ludowych” nakażą Korei Północnej odpowiednie demonstracje zbrojne, które będą miały związać siły południa.

Bardziej zaangażuje się na pewno Japonia. Choć paradoksalnie w swojej konstytucji ma ona zapisany zakaz posiadania sił zbrojnych, to naprawdę ma armię bardzo silną, o sporej manewrowości, tyle że oficjalnie nie nazywa się ona „armią”. Leży też Japonia blisko Tajwanu, bliżej nawet niż najbliższy punkt terytorium Chin.

Pomoc japońska dla Tajwanu, choć już naprawdę spora i wymierna, będzie miała jednak jeden minus polityczny. Ze względu na zaszłości historyczne, zostanie wykorzystana przez propagandę Chin „ludowych” do oczerniania obrońców Tajwanu, na podobnej zasadzie, jak propaganda moskiewska atakuje obecnie niemiecką pomoc dla Ukrainy. Niezbyt, co prawda, skutecznie.

Kolejne dwa kraje, w kierunku wzrastającej operacyjności, na które Tajwan mógłby liczyć, to Nowa Zelandia i Singapur. Choć jednak mają one już wysoką operacyjność, to jednak ich siła jest stosunkowo mała, choć na pewno zauważalna.

Wreszcie jest Australia, z armią porównywalną siłą z Koreą Południową, ale o znacznie większej operacyjności.

W sumie tylko sam Tajwan, przy różnorakim wsparciu militarnym, politycznym i ekonomicznym wymienionych wyżej krajów, spokojnie by się przed agresją ze strony Chin „Ludowych” obronił.  Ale przecież na wykresie są tylko kraje położone geograficznie na zachodnim Pacyfiku. Nie obejmuje on krajów leżących poza tym obszarem, ale mających tam istotne interesy. Takie kraje, jak Wielka Brytania, Francja czy Kanada mają siły zbrojne o zarówno dużej sile, jak i dużej operacyjności i również są żywotnie zainteresowane tym, aby Tajwan pozostał wolny.

Wreszcie, chociaż Chiny dysponują drugą pod względem siły, choć już nie operacyjności, armią na świecie, to od armii pierwszej, dzieli ją przepaść. Siła militarna USA jest równa wszystkim pozostałym siłom zbrojnym na Ziemi razem wziętym, a chińską przewyższa sześciokrotnie. Wojska amerykańskie mają też najwyższą na świecie operacyjność. Tajwan zaś jest dla USA, ich gospodarki i wpływów na świecie, kluczowy. Nie ma mowy, żeby Amerykanie pozwolili na jego zaatakowanie. Będą interweniować z całą pewnością.

Potencjalna koalicja w obronie Tajwanu jest więc od Chin o wiele silniejsza militarnie – nie mówiąc już, że także gospodarczo – oraz niezmiernie góruje w operacyjności. Wszelkie próby desantu na Tajwan zakończyłyby się zatem dla wojsk Chin „ludowych” katastrofą o wymiarach iście epickich, przy której nawet osiągniecia Rosji na Ukrainie wyglądałyby na wiekopomne zwycięstwo.

Czy logika zwycięży nad rządzami?

Logicznie rozumując, można więc prognozować, że do ataku na Tajwan nie dojdzie. Jednak w przypadku ataku Rosji na Ukrainę racjonalna logika wskazywała dokładnie to samo, a atak nastąpił. Putin okazał się być nieracjonalny i nie da się wykluczyć, że to samo będzie z Xi Jinpingiem, przywódcą Chin.

Na szczęście mamy jeszcze jeden parametr – wysiłek. Nakłady na sektor militarny liczone jako odsetek PKB. W Rosji Putina wskaźnik ten był – jak na kraj szykujący się do podboju, przynajmniej na tle Europy Środkowej – stosunkowo niski, chociaż i tak przekraczał 4% PKB.

Wysiłek Chin jest natomiast określany na poziomie całkowicie pokojowym i wynosi poniżej 2% PKB. Chińczycy „ludowi” nie szykują więc do żadnej wojny o Tajwan, tym bardziej z tak potężną koalicją, realnie się nie przygotowują. To samo dotyczy zresztą i Tajwanu. W inwazję z kontynentu jego rząd – w porównaniu z rządem chińskim dużo lepiej zorganizowany i bardziej kompetentny – nie wierzy również.

Wysiłek Tajwanu również jest niski i wynosi zaledwie 1,9% PKB. Gdyby zagrożenie było realne, wskaźnik ten byłby co najmniej dwukrotnie wyższy.

Jeżeli reżim ChRL, mimo braku jakichkolwiek przygotowań ku temu, spróbuje jednak dokonać inwazji, to znaczy, że byłby głupszy nawet od reżimu Putina, a w to naprawdę bardzo trudno uwierzyć. Wojenka taka, może by i była krótka, ale na pewno nie zwycięska.

Potencjał dotyczący operacyjności

Zwróćmy jeszcze uwagę na kwestie operacyjności, czyli jakości sił zbrojnych. W całym cyklu artykułów przewija się myśl, że stan sił zbrojnych jest prostym odbiciem stanu całego państwa. Do tej pory było to twierdzenie podawane trochę na wiarę, teraz spróbujemy je nieco lepiej uargumentować.

W artykule dotyczącym Europy Armie Europy – jaki jest realny potencjał militarny wojsk ukraińskich i rosyjskich oraz pozostałych armii państw Europy, gdzie armii do porównania było stosunkowo dużo, można było zauważyć, że wysokość tego parametru zależy, w sposób statystycznie istotny, odwrotnie proporcjonalnie do poziomu korupcji wyznaczanego przez współczynnik CPI – Corruption Perception Index.

Im kraj lepiej i bardziej kompetentnie jest zarządzany, im lepsze i sprawniejsze ma instytucje, im mniej jest skorumpowany, tym bardziej operacyjne ma wojsko i to zupełnie niezależnie od pozostałych parametrów. Armie mogą być silne lub słabe, wysiłek zbrojeniowy może być wysoki – kiedy sytuacja międzynarodowa jest napięta – lub niski, ale średnio armia kraju lepiej rządzonego, choćby i słaba, ma wysoką operacyjność, a armia kraju skorumpowanego, z niekompetentnymi władzami, choćby i bardzo silna, operacyjność ma niską. Wyłamują się z tego trendu jedynie kraje cywilizowane, które są bezpośrednio zagrożone przez inwazje wrogów dużo bardziej prymitywnych, ale za to potężnych i gdzie żołnierze muszą bezpośrednio bronić progów własnych domów. Na Bliskim Wschodzie takim krajem rozwiniętym, z armią o niewysokiej operacyjności, jest Izrael. Na Dalekim Wschodzie, gdzie również obowiązuje ta sama zależność, takimi krajami są właśnie Tajwan i Korea Południowa, które znajdują się poniżej linii trendu na wykresie 2.

 

thumbnail of Wykres 2. Daleki Wschód – zależność operacyjności od poziomu korupcji

Wykres 2. Daleki Wschód – zależność operacyjności od poziomu korupcji

Źródło: analiza własna na podstawie danych Instytut SIPRI ze Sztokholmu.

 

Rosja i Chińska Republika Ludowa są natomiast krajami skorumpowanymi (Rosja bardziej), zacofanymi, prymitywnymi, rządzonymi przez niekompetentne dyktatury. Dlatego ich wojska są też nisko operacyjne i marzenia o rozległych podbojach, „strefach wpływów”, „świecie wielobiegunowym”, które snują Putin i Xi, na zawsze pozostaną tylko ich marzeniami.

Zależność między poziomem korupcji, a operacyjnością ma charakter potęgowy, z wykładnikiem rzędu 3. Nawet niewielki spadek korupcji przekłada się na znaczący wzrost operacyjności. I oczywiście na odwrót.

Lekcja dla Polski?

Jest to też lekcja dla Polski, gdzie, mierzony CPI, poziom korupcji, w latach 2015–2023 znacząco wzrósł. Wzrosły też, w sposób zresztą zupełnie nieproporcjonalny do wzrostu ryzyka, nakłady na Wojsko Polskie. Niestety, wskutek wzrostu korupcji, nie były one wydawane racjonalnie. Ówcześnie rządzący – robiąc czasami mało przemyślane zakupy, bez przetargu i „bez żadnego trybu” – bardziej niż rzeczywistym poziomem polskiej armii zainteresowani byli wewnątrzkrajowym efektem propagandowym, a nikt by się przecież nie zdziwił, gdyby się w końcu okazało, że również rentą korupcyjną. Jeszcze gorsza od korupcji była jednak ich niekompetencja. Same władze niejednokrotnie wprost deklarowały, że wcale nie chcą, aby Polska miała wojsko o wysokiej operacyjności, doskonale wyposażone i uzbrojone, złożone z wysoce kompetentnych i świetnie wyszkolonych, a więc i odpowiednio wynagradzanych, fachowców. Nie, polska armia miała być budowana na wzór armii rosyjskiej, czy też, używając mniej drastycznego porównania, ukraińskiej. Wielka liczebnie, ale mało ruchliwa, zdolna tylko do statycznej obrony.

To błąd. Wojna ukraińska wykazała już, że takie wojsko nie jest wiele warte. Owszem, skutecznie się broni przed podobnym sobie przeciwnikiem, ale kosztem zniszczeń i strat, jakie ponosi jej kraj w trakcie długotrwałego konfliktu.

Równocześnie, wydatki zbrojeniowe Polski niebezpiecznie zbliżają się już do granicy 5% PKB, powyżej której zaczną już widocznie i negatywnie oddziaływać na gospodarkę. Ważniejsze niż ich dalsze zwiększanie, jest teraz ich racjonalne wydatkowanie na określone priorytetowe cele oraz ograniczenie poziomu korupcji, przynajmniej do stanu sprzed 2015 roku. Pozwoli to, nawet przy mniejszym niż obecnie wysiłku, równocześnie zwiększyć siłę i operacyjność. Są one konieczne nie tylko do skutecznej obrony przed bezpośrednim rosyjskim zagrożeniem, ale przede wszystkim do skutecznego wspierania sojuszników i bezproblemowego zwiększania polskich kontyngentów, gdyby taka potrzeba zaszła, w krajach bałtyckich, Finlandii, czy nawet na Ukrainie, gdy zostanie ona już członkiem NATO.

Marcin Adamczyk

publicysta, analityk, reasercher, inżynier
Data publikacji:
grudzień 2024
Udostepnij:
Gry wojenne – teoria strategii i prognozowania

Gry wojenne – teoria strategii i prognozowania

W serii analiz opublikowanych w portalu SektorObronny.pl prezentowaliśmy założenia modelu przydatnego do oceny sił poszczególnych armii świata, opartego na obiektywnych, mierzalnych, ilościowych kryteriach, pozwalającego ocenić siłę i możliwości operacyjne dowolnej armii na świecie, a także odkryć, czy ta armia szykuje się realnie do jakiegoś bliskiego czasowo konfliktu zbrojnego. Dzięki niemu udało się prawidłowo odtworzyć i opisać wszystkie konflikty zbrojne toczące się obecnie lub w niedawnej przeszłości, a także – czego wymaga się od każdej poważnej teorii – postawić wiele przewidywań odnośnie do ryzyka wybuchu kolejnych wojen i ich przebiegu, jeżeli wybuchną.
Model ten ignoruje jednak pewien bardzo istotny aspekt. Nie odpowiada na pytanie, co sprawia, że wojny międzypaństwowe raz wybuchają, a kiedy indziej – w bardzo podobnych warunkach – zwaśnione strony dochodzą do porozumienia bez chwytania za oręż. Na analizie tego zagadnienia skupia się autor w niniejszym artykule.

Gen. Stanisław Koziej: Bezpieczeństwo narodowe to zdolność przewidywania zagrożeń i skutecznego reagowania

Gen. Stanisław Koziej: Bezpieczeństwo narodowe to zdolność przewidywania zagrożeń i skutecznego reagowania

Bezpieczeństwo narodowe to nie tylko kwoty i procenty PKB określone w budżecie czy imponujące zakupy sprzętu wojskowego. To przede wszystkim przemyślana strategia, zdolność do przewidywania zagrożeń i skutecznego reagowania. W wywiadzie z generałem brygady w stanie spoczynku prof. Stanisławem Koziejem, byłym szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, dla portalu SektorObronny.pl, rozmawiamy o rzeczywistym stanie polskiej strategii obronnej, priorytetach w modernizacji armii i pułapkach politycznych, które utrudniają długofalowe planowanie. Generał Koziej opowiada również o tym, jakie powinny być priorytety zakupowe polskiej armii, czy Ukraina powinna być w NATO i Unii Europejskiej i jakie są szanse na szybkie zakończenie konfliktu w Ukrainie przez Donalda Trumpa? Wszyscy parafrazują ostatnio na różne sposoby hasło Billa Clintona „Gospodarka, głupcze!”. Jest już „Edukacja, głupcze!”, „Kultura, głupcze!”, „Obronność, głupcze!”. Czas powiedzieć teraz „Strategia bezpieczeństwa, głupcze!”.

Powietrzna Tarcza Polski – co już mamy i dlaczego wciąż jest tak dużo do zrobienia?

Powietrzna Tarcza Polski – co już mamy i dlaczego wciąż jest tak dużo do zrobienia?

Nie ma ostatnio bardziej popularnego słowa niż bezpieczeństwo. Zwłaszcza w Polsce – która jest największym i najważniejszym krajem wschodniej flanki NATO, za którego wschodnią granicą toczy się najokrutniejszy konflikt zbrojny w Europie od zakończenia II wojny światowej – słowo to odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Także motto polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej, którą sprawujemy w pierwszej połowie 2025 roku to „Bezpieczeństwo, Europo!”! A kluczowym elementem obrony przed atakiem przeciwnika jest skuteczna obrona przeciwlotnicza i przeciwrakietowa.

Sektor Obronny
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.