Zgodnie z rozwiązaniami modelu opisanego w portalu SektorObronny.pl Rosja nigdy nie miała szans na realizację swoich planów polegających na podboju i likwidacji, na wzór białoruski, Ukrainy jako samodzielnego bytu politycznego, a następnie podporządkowanie sobie siłą i postrachem, Europy – nawet tylko tej środkowej. Armie krajów rządzonych źle, o skorumpowanych i nieudolnych rządach, są tak samo skorumpowane i nieudolne. Nie są bowiem tak silne, jak się wydaje, a bardziej cywilizowane kraje europejskie, zwłaszcza Francja, Niemcy i Wielka Brytania są militarnie zdecydowanie niedoceniane.
Jak oceniać rzeczywisty potencjał armii poszczególnych krajów
W poprzednim artykule zaprezentowany został model ilościowy pozwalający ocenić siłę poszczególnych armii świata, ich zdolność do projekcji tej siły z dala od swoich baz, oraz plany polityczne dotyczące użycia tych sił w najbliższej przyszłości.
Model ten jest niezwykle wszechstronny – obejmuje zdecydowaną większość krajów na świecie – oraz prosty i łatwy w użyciu.
U jego podstaw legło po pierwsze założenie, że armia jest częścią usług publicznych, a zatem i częścią gospodarki danego kraju. Jako taka, jest warta tyle, ile za nią zapłacono. Zapłacono efektywnie, to znaczy nie tylko zabudżetowano odpowiednie kwoty, ale i wydano je zgodnie z przeznaczeniem. Realnie, po odliczeniu sum rozkradzionych i zmarnotrawionych. Budżety wojskowe są, w przeciwieństwie do innych danych związanych z wojskiem, zazwyczaj podawane do wiadomości publicznej. Można też oszacować poziom korupcji panujący w danym kraju – a zatem i w jego wojsku – za pomocą wskaźnika Corruption Perception Index – CPI. Iloczyn tych dwóch wskaźników, skumulowany w tym przypadku w perspektywie dwunastu lat – daje nam właśnie siłę bojową danej armii.
Drugim ważnym parametrem jest operacyjność – zdolność sił zbrojnych do operowania z dala od swoich baz. Operacyjność obliczamy dzieląc siłę armii przez liczbę żołnierzy pozostających w służbie. Już Napoleon zauważył przecież, że stu marnych żołnierzy mniej znaczy niż dwudziestu doborowych, a zjedzą pięć razy więcej.
Trzecim parametrem jest polityczna intencja użycia sił zbrojnych, którą odczytujemy z wysiłku, jaki władze danego kraju wkładają w zbrojenia. Miarą tego wysiłku jest odsetek całkowitego krajowego Produktu Krajowego Brutto (PKB), jaki wydaje się na armię. Im wyższy jest ten wskaźnik, tym większym obciążeniem dla gospodarki jest utrzymanie sił zbrojnych. Przekroczenie poziomu 5% PKB wywołuje już widoczne negatywne perturbacje w gospodarce. Poziom 10% PKB, może w dłuższym okresie doprowadzić kraj do ruiny bez żadnej wojny. Im większy jest zatem ten wysiłek, tym większe prawdopodobieństwo, że tworzone dzięki niemu siły zbrojne zostaną użyte, w horyzoncie czasowym rzędu dekady, zanim zrujnują społeczeństwo, które je utrzymuje.
Sprawdzianem każdego modelu jest jego zgodność z rzeczywistością, czyli, w tym przypadku, z przebiegiem i wynikami prawdziwych, realnych, wojen. Możemy go zatem zastosować do konkretnych przypadków, zbadać poziom sił spierających się stron w przeróżnych punktach zapalnych na świecie i oszacować prawdopodobieństwo wybuchu w danym rejonie konfliktu zbrojnego. A tam, gdzie takie konflikty już się toczą, ekstrapolować ich dalszy przebieg i możliwy wynik.
Zacznijmy od konfliktu najbardziej nas dotyczącego – wojny w Ukrainie.
Długi pokój i jego nagły koniec
Gdy 8 maja 1945 roku II wojna światowa w Europie dobiegła końca, dla ludzi żyjących ówcześnie, którzy w czasie krótszym niż jedno pokolenie przeżyli już dwie wojny światowe, było oczywiste, że musi wybuchnąć kolejna, III wojna światowa, tym razem już z użyciem broni nuklearnej.
Wojny takiej jednak nie było. Jedyne konflikty zbrojne jakie się w tym czasie w Europie toczyły, to niewielkie w zasięgu wojny domowe po rozpadzie Jugosławii w latach 90. XX wieku. Zjawisko to, nazwane przez Stevena Pinkera, „długim pokojem”, nie zaszło tylko w Europie. Według danych zebranych przez niego w jego książkach „Zmierzch przemocy” i „Nowe Oświecenie”, częstotliwość i natężenie zbrojnych konfliktów międzypaństwowych, a także i wojen domowych, od drugiej połowy XX wieku systematycznie, choć nieregularnie, na świecie maleje. Przyczyną tego zjawiska jest fakt, że im bardziej rozwinięta, zaawansowana technologicznie i skomplikowana jest gospodarka danego kraju, im bardziej zależy od wymiany handlowej z innymi krajami, tym bardziej wrażliwa jest na wszelkie zaburzenia, przede wszystkim właśnie wojenne.
Inaczej niż to było w czasach preindustrialnych, przed rewolucją przemysłową, na wojnie, nawet zwycięskiej, nie można się już wzbogacić, a jej koszty i nieuniknione straty stają się coraz dotkliwsze. Już w 1918 roku zwycięzcy I wojny światowej odkryli, że pomimo swego triumfu są biedniejsi niż przed wojną. Następnej wojny starali się więc już unikać. Niestety nauka ta nie dotarła jeszcze wtedy do krajów, które tę wojnę przegrały – Niemiec i Rosji, które swoją nędzę przypisywały nie wojnie, ale poniesionej w niej klęsce. I, aby tę stratę sobie powetować, wszczęły kolejną wojnę, po której bezsens toczenia współczesnych wojen trafił w końcu do wszystkich. No, prawie do wszystkich.
Rosja, występująca jako Związek Radziecki, tym razem teoretycznie była zwycięzcą, ale za efemeryczne, jak się okazało, zdobycze terytorialne zapłaciła cenę gigantyczną – wielomilionowych strat oraz trwałego i stale narastającego zapóźnienia cywilizacyjnego względem krajów rozwiniętych. Kraje przez nią pokonane, rozwijały się po tej klęsce szybciej i stały się dużo bogatsze, bardziej cywilizowane i rozwinięte od swojego militarnego pogromcy.
ZSRR z rozmachem przygotowywał się zatem do kolejnej wojny, budując i utrzymując największe siły zbrojne na świecie i podporządkowując temu celowi wszystko w zasięgu swojej władzy. Wysiłek ten, grubo przekraczający bezpieczną granicę w odniesieniu do PKB, w końcu jednak doprowadził do upadku i rozpadu ZSRR, przed czym nie uchroniły go ani tysiące posiadanych czołgów, ani rakiety z głowicami jądrowymi.
Niemniej jednak nawet ta nauczka, trzecia już w XX wieku, w przypadku Moskwy poszła w las. Znów zapanowało w Rosji przekonanie, że porażka w zimnej wojnie była skutkiem zdrady i „ciosu w plecy”. Że należy ponownie zbrojnie sięgnąć po należne Rosji, z mocy praw natury, miejsce supermocarstwa w „świecie wielobiegunowym” i odpowiednią do tego statusu „strefę wpływów” w granicach, co najmniej, dawnej strefy ZSRR. Strefę, którą oficjalnie zaakceptują także inne – to znaczy według Rosji pozostałe dwa supermocarstwa. Zdanie krajów innych niż Rosja, Chiny i USA, nie miało być w ogóle brane pod uwagę.
Od roku 1914 upłynęło jednak trochę czasu, gospodarka globalna bardzo poszła do przodu, opisana wyżej nierównowaga jeszcze bardziej przechyliła się na niekorzyść konfliktów zbrojnych, a „długi pokój” Pinkera zaczął stopniowo przechodzić w „wieczny pokój”.
Najnowszy plan Kremla był zatem znacznie bardziej absurdalny i odrealniony niż wcześniejsze plany Stalina i Hitlera. Był on tak fantastyczny, że – mimo iż został ogłoszony publicznie i kremlowscy oficjele często o nim otwarcie mówili – nikt rozsądny na świecie w jego realne istnienie nie wierzył. Puszczano go mimo uszu uważając, że to tylko pseudomocarstwowa propaganda na wewnętrzny użytek rosyjski, mająca uzasadnić obywatelom ich niesłychanie niski standard życia.
Logicznie uważano bowiem, że realne interesy Rosji wymagają nie konfliktu, ale współpracy z krajami rozwiniętymi i cywilizowanymi. Że tylko wtedy Rosja może realnie zarabiać na rabunkowej eksploatacji i sprzedaży swoich ogromnych zasobów surowcowych prawdziwe pieniądze, a oligarchowie je kraść. Było to błędne mniemanie.
Rosyjskie elity władzy, jak się okazało, składały się nie z chciwych aparatczyków pragnących luksusu, ale z nieobliczalnych psychopatów, którym obce były wszelkie zasady racjonalnego myślenia.
Początkowo, gdy nikt się jeszcze nie zorientował, udało im się spacyfikować militarnie Czeczenię oraz oderwać od Gruzji Abchazję i Osetię południową. W tym czasie jednak zaczęła się im wymykać – wydawało się, że już na dobre zrusyfikowana i podporządkowana Moskwie – Ukraina, której mieszkańcy nie chcieli żyć w nędzy ruskiego mira, woląc cywilizowany standard zachodni. Musiała więc Moskwa interweniować i na Ukrainie, co jednak zakończyło się sukcesem połowicznym.
W 2014 roku, posługując się miejscowymi gangsterami oraz wykorzystując sympatyzującą jeszcze wtedy z Rosją rosyjskojęzyczną mniejszość, oderwano od Ukrainy Krym oraz fragmenty Donbasu. Jednak na tym się skończyło.
Reszta Ukrainy się skonsolidowała, utrzymała i obrała kurs prozachodni. A rosyjskojęzyczni Ukraińcy poczuli się Ukraińcami, gwałtownie odcinając się mentalnie od Rosji, z którą się wcześniej utożsamiali.
W roku 2022 było to już na tyle oczywiste, że Kreml postanowił do końca zrzucić maskę i najechać na Ukrainę jawnie i otwarcie, bez zasłaniania się jakimiś „separatystami”, czy innymi „zielonymi ludzikami”. Inwazję poprzedziło wystosowanie ultimatum, w którym Kreml jasno wyłożył swoje roszczenia terytorialne, żądając oddania mu terenów dawnego Układu Warszawskiego, aż po linię Łaby.
Ultimatum to wystosowano do USA, oczywiście całkowicie ignorując kraje, których ono dotyczyło, a które to kraje według Moskwy w ogóle przecież nie mają swojej podmiotowości, będąc w pełni podporządkowane „swoim” mocarstwom. Zignorowana została nie tylko Polska, ale także nawet i Niemcy. Wojna o ruski mir i „świat wielobiegunowy” weszła w fazę jawną 24 lutego 2022 roku. Po raz pierwszy od 1945 roku do Europy zawitała prawdziwa wielkoskalowa wojna. „Długi pokój” się zakończył.
Przyczyny porażki rosyjskiej inwazji z 2022 roku
Od razu jednak inwazja poszła Kremlowi nie tak. Trzydniowa operacja specjalna, jaką miało być zajęcie Ukrainy, po której zwycięskie wojska miały ruszyć dalej – na pewno po Mołdawię i kraje bałtyckie, potem zaś po Polskę – nie skończyła się w trzy dni. Kreml głosił propagandowo, że jego armia jest druga na świecie, skromnie ustępując pierwszeństwa jedynie armii amerykańskiej. Nie tylko to głosił, ale i sam w to wierzył. Z taką Ukrainą, krajem na wpół upadłym, skorumpowanym, zacofanym i straszliwie biednym, druga armia świata powinna faktycznie poradzić sobie błyskawicznie. Jednak nie poradziła sobie. Ukraina nie była tak słaba, jak w Moskwie wierzono. Przede wszystkim jednak, Rosja i jej armia, wcale druga na świecie nie była. Nie była druga nawet w Europie. Armia jest bowiem emanacją państwa i stan armii jest odbiciem stanu całego państwa. Państwa źle rządzone, a Rosja jest rządzona wyjątkowo źle, nie mogą mieć, z pewnym wyjątkiem, armii dobrze zarządzanej i dowodzonej.
Na poniższym wykresie pokazano, obliczoną za pomocą naszego modelu, siłę poszczególnych armii w szeroko pojętej, obejmującej też Turcję i kraje zakaukaskie, Europie.
Siła, równa się skumulowanym, dwunastoletnim wydatkom na siły zbrojne, pomniejszonym o współczynnik korupcyjny.
Wykres 1. Armie Europy według siły bojowej
Źródło: opracowanie własne na podstawie danych Instytut SIPRI ze Sztokholmu oraz Corruption Perception Index – CPI
Jak widać, nie tylko w skali świata, ale nawet Europy, siła armii rosyjskiej nie jest wielka. W Europie wyraźnie ustępuje trójce liderów – siłom zbrojnym Wielkiej Brytanii, Niemiec i Francji. W wartościach bezwzględnych, budżety wojskowe mają one mniejsze od rosyjskiego, ale będąc krajami cywilizowanymi i praworządnymi, wydają je o wiele bardziej od Rosji efektywnie. Oczywiście w takim kraju jak Rosja część wydatków militarnych może być ukryta gdzie indziej w budżecie, ale będzie to część na pewno mniejsza od tej jawnej i zniekształci wynik w niewielkim stopniu.
Wykres 1 pokazuje zresztą wiele innych zaskakujących, na pierwszy rzut oka, faktów, np. słabą pozycję wojsk tureckich, które w powszechnej opinii uchodzą za bardzo potężne. W rzeczywistości jednak są słabsze nawet od polskich. Oczywiste staje się też, dlaczego Białoruś nie dołączyła do rosyjskiej agresji na Ukrainę. Po pierwsze, nie miała czym dołączyć. Dopiero po drugie… wszystko inne.
Przyczyny rosyjskiej klęski w Ukrainie ten wykres jednak nie pokazuje. Chociaż bowiem armia Kremla jest słabsza od wojsk brytyjskich, niemieckich i francuskich, to jednak bez wątpienia góruje nad wojskami Ukrainy, a w roku 2022, zanim Ukraina odebrała ogromną pomoc ze strony sojuszników, ta różnica była jeszcze większa (mniej więcej dziesięciokrotnie). Wynik starcia powinien więc być jednoznaczny i oczywisty.
Armii Putina w podboju Ukrainy przeszkodził jednak nie brak siły, ale innej ważnej cechy wojska – operacyjności. Te same pieniądze można bowiem przeznaczyć na wojsko słabo uzbrojone i wyszkolone, o niskim morale, zdolne do statycznej obrony jakiegoś terenu i niczego więcej, albo na oddziały mniej liczne, ale doborowe, świetnie uzbrojone, wyszkolone i wyposażone. Od zarania dziejów każda armia na świecie należała do jednej z tych dwóch kategorii. Tego, do której z nich należą współczesne armie europejskie, dowiemy się z kolejnego wykresu, pokazującego ich operacyjność, czyli siłę, podzieloną przez liczbę żołnierzy pozostających w aktywnej służbie. Z przyczyn, które za chwilę staną się jasne, pokażemy ten parametr w funkcji sprawności aparatu państwowego. Jakość rządów i administracji można oceniać według różnych metodologii, ale dla naszych celów wystarczy najprostszy wskaźnik, jakim jest właśnie używany przez nas do określenia siły armii, wskaźnik poziomu korupcji – CPI. Wskaźnik ten jest podawany w skali od zera do stu punktów, przy czym im więcej punktów, tym niższa korupcja panuje w danym kraju. Kółkami zaznaczono kraje europejskie, należące do NATO.
Wykres 2. Operacyjność w zależności od poziomu korupcji
Źródło: opracowanie własne na podstawie danych Instytut SIPRI ze Sztokholmu oraz Corruption Perception Index – CPI
Z wykresu 2 bez trudu można odczytać, że armie krajów europejskich dzielą się na dwie, dość wyraźnie odmienne populacje, które rozdziela poziom, mniej więcej, 70 pkt CPI. Kraje na prawo od tej granicy – mało skorumpowane – mają armie o wysokim poziomie operacyjności. Kraje na lewo, bardziej skorumpowane, mają armie o operacyjności mniejszej.
Stan wojska jest odbiciem stanu całego państwa. Jeżeli parametr siły armii uznamy za parametr ilościowy, to operacyjność jest parametrem jakościowym. Trzy najsilniejsze armie Europy – brytyjska, niemiecka i francuska – mają też bardzo wysoką operacyjność i każda z nich byłaby w stanie skutecznie stawić czoła wojskom rosyjskim nawet w pojedynkę.
Poza Azerbejdżanem, który jednak geograficznie leży już w Azji, Rosja zaś jest, bez żadnych wątpliwości, najbardziej skorumpowanym krajem w Europie. Nie przypadkiem zatem, armię ma bardzo liczną, ale słabo manewrową. Rozproszona w stacjonarnych garnizonach w ciągle największym kraju na świecie, pilnując niezwykle długich granic, za którymi Rosja, wskutek swojej polityki nie ma ani sojuszników, ani nawet spokojnych sąsiadów. Nie może ona skoncentrować wystarczająco dużej części swojej siły, aby pokonać Ukrainę, która w swojej obronie może z kolei używać całości swojego potencjału.
Oczywiście obliczona tu operacyjność poszczególnych armii jest pewną średnią. W każdym wojsku istnieją oddziały mniej lub bardziej doborowe, jak i te złożone z kompletnych żółtodziobów. Nawet przy stosunkowo niskiej operacyjności całkowitej duża armia, taka jak rosyjska, teoretycznie jest w stanie wystawić jakiś niewielki kontyngent o całkiem przyzwoitej jakości. Rosji przecież udało się nawet wysłać skutecznie jakieś siły do Syrii, a ostatnio cztery okręty rosyjskiej floty – w tym aż dwa bojowe (zapewne wszystkie, które były do takiego wyczynu zdolne) – przepłynęły bez strat Atlantyk i odwiedziły karaibskich sojuszników Rosji, kraje w tamtym rejonie najbardziej zacofane i skorumpowane. Nie wiadomo, co prawda, czy rosyjskiej flotylli równie bezpiecznie udało się wrócić, ale efekt propagandowy został osiągnięty.
Wydzielanie takich sił manewrowych odbywa się jednak kosztem wszystkich pozostałych oddziałów. Te ostatnie stają się w ten sposób w ogóle niezdolne do jakiegokolwiek ruchu poza własny garnizon, a te, które w wyniku takiej kanibalizacji, zyskują pewną operacyjność, nie mogą i tak być zbyt silne. To właśnie spotkało armię rosyjską na Ukrainie. Wysłanie tam wszystkich wojsk zdolnych w ogóle do jakiegokolwiek przemieszczania się nie wystarczyło. Chociaż Ukraina bezpośrednio graniczy z Rosją, to jednak odległości, które wchodzą w grę, liczą się jednak w setkach kilometrów i okazało się to dla rosyjskich wojsk zbyt wielkim wyzwaniem.
Medal ten ma jednak dwie strony. Armia ukraińska też bowiem do liderów operacyjności nie należy. Chociaż w poziomie korupcji Ukraina jeszcze kilka lat temu rywalizowała z Rosją o tytuł najbardziej skorumpowanego kraju w Europie, obecnie odskoczyła jej już o 10 pkt CPI. Nie jest to jednak nadal kraj praworządny w zachodnim rozumieniu. Armia ukraińska jest jednak w dużej części utrzymywana dzięki pomocy krajów Zachodu. Dzięki nadzorowi darczyńców nad wydawaniem tych pieniędzy, armia ukraińska jest, nietypowo, mniej skorumpowana niż państwo, którego broni, a tym samym jej realna siła i operacyjność są wyższe niż to wynika z naszych wykresów, które to zjawisko ignorują.
Nawet jednak gdyby ten wskaźnik uwzględnić, operacyjność wojsk ukraińskich przekroczy poziom rosyjski tylko nieznacznie. To sprawia, że skutecznie i kompetentnie się broniąc, ciągle jeszcze słabsze siły ukraińskie nie są w stanie przejść do ofensywy i wyprzeć agresora z okupowanych terenów oraz przenieść wojnę na jego ziemie.
Przyszły kształt wojny
Z omówionych wyżej powodów często spotykane analizy i wnioski wysuwane z tej wojny dla Polski, NATO, czy w ogóle dla krajów rozwiniętych, cywilizowanych i praworządnych, są całkowicie bezzasadne i nieprzydatne. Na Ukrainie walczą ze sobą armie prymitywne i zacofane. Wielkie liczebnie, ale bardzo słabe jakościowo, o symbolicznej zaledwie operacyjności. Gdyby nawet Rosji udało się, tak jak planowała, podbić Ukrainę w dwa tygodnie, a następnie rozzuchwalona tym sukcesem ruszyła dalej na zachód, to starcie armii rosyjskiej z NATO, do którego doszłoby po inwazji na Litwę, Łotwę czy Estonię, nie przypominałoby dzisiejszej wojny ukraińskiej pod żadnym względem. Właściwą analogią byłaby raczej wojna noża z masłem, gdzie Rosja nie byłaby nożem. Jak wynika z naszego modelu, nawet pojedyncze europejskie armie NATO, górują zdecydowanie nad wojskami rosyjskimi. Co dopiero, gdy działają wspólnie, w koordynacji z sojusznikami, oraz, choćby tylko drobną cząstką potęgi USA.
Ponieważ żadna ze stron nie jest w stanie rozstrzygnąć obecnie tej wojny na polu bitwy, musi być ona rozstrzygnięta w inny sposób. Wbrew temu, o czym się obecnie mówi, nie będą to raczej negocjacje dyplomatyczne. Z punktu widzenia moskiewskiej elity władzy ta wojna o ruski mir jest wojną egzystencjalną. To być albo nie być Rosji w obecnym kształcie ustrojowym i terytorialnym.
Jeżeli Ukraina, nawet czasowo bez Krymu i Donbasu, przetrwa – zdoła się zreformować i dołączy do zachodnich struktur politycznych i militarnych – stanie się krajem praworządnym, cywilizowanym i zamożnym, jak inne byłe republiki radzieckie – Litwa, Łotwa i Estonia – Rosja tego nie przeżyje. Ukraina w NATO, jako symboliczne zwieńczenie tego procesu, będzie oznaczało koniec Moskwy.
Rosjanie mogą żyć w nędzy i upodleniu, pozbawieni tak podstawowych atrybutów cywilizacji, jak kanalizacja, ale muszą w zamian otrzymać satysfakcję z mocarstwowości „wszyscy się nas boją”, oraz poczucie wyjątkowości, bycia w odrębnej cywilizacji „ruskiego mira”. Jeżeli się okaże, że nie tylko nikt się ich nie boi, ale także że Ukraińcy – część ruskiego mira według tej ideologii – mogą żyć według standardów zachodnich, reżim kremlowski tego nie przetrwa. Dlatego na pokój może się on zgodzić jedynie pod warunkiem odizolowania Ukrainy od Zachodu, o czym w ogóle nie ma już mowy. Ewentualne zamrożenie konfliktu na wzór koreański jedynie wydłuży agonię moskiewskiej władzy, ale jej nie zapobiegnie.
Jeżeli zatem nie dyplomatyczny kompromis, to co?
Aby odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób można by zakończyć konflikt w Ukrainie, przyjrzyjmy się ostatniemu analizowanemu w modelu parametrowi, czyli wysiłkowi – wielkości wydatków na cele wojskowe jako odsetka PKB danego kraju. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku operacyjności, pokażemy go w funkcji poziomu cywilizacyjnego danego kraju, czyli CPI.
Wykres 3. Wysiłek zbrojeniowy 2012–2023 w zależności od poziomu korupcji
Źródło: opracowanie własne na podstawie danych Instytut SIPRI ze Sztokholmu oraz Corruption Perception Index – CPI
Znów widzimy zależność, że im bardziej dany kraj jest prymitywny, zacofany i skorumpowany, tym więcej, w stosunku do swojego PKB, wydaje na zbrojenia. Jeszcze więcej, niż by to wynikało tylko z ich skorumpowania, wydają oczywiście kraje toczące prawdziwe wojny. Na wykresie przedstawiono średnią z dwunastu ostatnich lat, ale wydatki szczytowe skonfliktowanych stron były naturalnie wyższe od średniej. Dla Armenii i Azerbejdżanu przekroczyły sporo ponad 5% ich PKB.
Ciekawa jest sytuacja w Rosji. W roku 2023, już w trakcie wojny, wydali na nią oficjalnie 6% PKB, co – nawet uwzględniając wydatki ukryte – jest zadziwiająco małą kwotą. Natomiast przed napaścią, planując wojnę w celu odtworzenia ZSRR, w ogóle się do niej nie przygotowywali. Wydawali na armię co prawda ponad 4% PKB, proporcjonalnie więcej niż USA, ale jak na armię szykowaną do podboju, było to szokująco niewiele. Kiedy w latach 30. XX wieku Stalin i Hitler szykowali się do podobnych podbojów, wydawali na armie grubo ponad 20% PKB rządzonych przez siebie krajów, skazując je tym samym na ruinę i upadek, gdyby wojna nie wybuchła i paląc w ten sposób za sobą mosty.
Tymczasem prawie sto lat później Kreml tak nie postąpił i zbroił się dość ostrożnie. Na pewno w pewnym stopniu wpłynęło na to zadufanie i i brak pokory. Stalin i Hitler spodziewali się silnego oporu, podczas gdy obecnie panowało przekonanie, że wystarczy, iż prezydent Putin tupnie gniewnie nogą i zmarszczy brwi, a tchórzliwy, zdegenerowany i zboczony Zachód natychmiast podwinie ogon pod siebie, a ukraiński rząd – przedstawiany w rosyjskiej propagandzie jako żydobanderowcy i ukroinonaziści – ucieknie, a do Kijowa wjedzie triumfalnie, witany kwiatami, na przykład „legalny prezydent” Wiktor Janukowycz.
Na pewno miało to jakiś wpływ na tę zadziwiającą oszczędność i lekceważenie przeciwnika, ale decydujący był chyba inny czynnik.
Z rosyjską powściągliwością budżetową, kontrastuje postawa Ukrainy. Dopóki wojny nie było, nie szukała ona zaczepki i nie przeciążała swojej słabiutkiej gospodarki. Jej wydatki wojskowe nadal – mimo porażki z 2014 roku – kształtowały się na jeszcze rozsądnym poziomie ok 4% PKB. Rosyjska napaść zmieniła jednak wszystko.
Skoro wcześniej było to 4%, a średnia za lata 2012–2023 wynosi dla Ukrainy 8,8% PKB, to do jakiego poziomu musiały wzrosnąć jej wydatki w 2023? Prawidłowo – do 37% PKB. Jest to wysokość w dziejach światowych wojen niespotykana i po prostu niemożliwa do osiągnięcia. Sytuacja Ukrainy jest jednak specyficzna, ponieważ – jak już wspomniano – jej wydatki są w dużej części pokrywane przez znacznie bogatszych od niej sojuszników. Ukraina może więc sobie na nie pozwolić. Dzięki tej pomocy przewaga siłowa Rosji, w momencie ataku dziesięciokrotna, została już zniwelowana praktycznie do zera. Obie walczące armie są już równie silne i równie mało operacyjne.
Tak jest teraz, ale nie zawsze tak będzie. Ukraina, o ile nadal będzie zaopatrywana w broń przez sojuszników, będzie stopniowo wypracowywać coraz większą przewagę nad agresorem, aż w końcu jej operacyjność wzrośnie do takiego poziomu, że będzie mogła przeprowadzić decydujące przełamanie strategiczne, zniszczyć siły rosyjskie i zakończyć wojnę.
Inaczej niż Rosja, która nie ma hojnych sojuszników i wszystkie środki musi czerpać ze swojej prymitywnej, niewydolnej i zapuszczonej gospodarki, dla której nie 10%, ale może nawet i 5% PKB to za dużo. To właśnie ze strachu przed jej kolapsem planowano w Rosji wojnę bezkosztową. Ale kolaps i tak nadchodzi wielkimi krokami.
Z Rosji uciekły już wykwalifikowane kadry oraz inwestorzy. Nie z powodu sankcji, ale ze strachu przed rządzącymi Rosją nieobliczalnymi psychopatami. Inwestorzy nie tylko z Zachodu, ale także na przykład z Chin.
Faktyczny stan rosyjskiej gospodarki jest utajniony, ale na pewno nie jest ona kwitnąca i balansuje już na granicy załamania. A im dłużej udaje się Moskwie maskować katastrofę, z tym większym hukiem i łomotem się ona pojawi. Wówczas Rosja, jako funkcjonująca struktura władzy, po prostu się rozleci, a wojsko się rozpierzchnie. Ukraina, bez żadnych bitew i wysiłków, bez trudu odzyska wszystkie okupowane przez wroga tereny.
