Armie świata – jaki jest rzeczywisty potencjał i realna efektywność militarna poszczególnych państw

Lotniskowiec
Jaki potencjał militarny mają w rzeczywistości siły zbrojne poszczególnych państw świata? Czy można na podstawie ogólnodostępnych danych ocenić, które kraje szykują się do wojny? Popularne rankingi stosują zazwyczaj metodę zliczania – liczebności żołnierzy w służbie czynnej i rezerwie, liczby czołgów, samolotów, dział, okrętów i innego sprzętu. Pozornie są to dane miarodajne, bo liczbowe. Ale mogą generować ogromne błędy systematyczne, ponieważ uwzględniają tylko ilości sprzętu i ludzi, ignorując całkowicie ich jakość. Dlatego przydatne wydaje się zbudowanie modelu pokazującego jakość sił zbrojnych państw świata w sposób obiektywny, a jednocześnie wystarczająco prosty, żeby był zrozumiały i przydatny szerokiemu gronu analityków i komentatorów.

Prezentowana analiza jest próbą stworzenia miarodajnego modelu przydatnego do oceny sił poszczególnych armii świata, opartego na obiektywnych, mierzalnych, ilościowych kryteriach. Model jest, parafrazując Alberta Einsteina, tak prosty, jak to jest tylko możliwe, ale nie prostszy. Użyto danych, które nie tylko nie są utajnione, jak na przykład parametry taktyczno-techniczne uzbrojenia i poziom wyszkolenia żołnierzy, ale są też łatwo dostępne dla prawie wszystkich krajów na naszej planecie.

Przy bardzo niewielkiej liczbie założeń i użyciu zaledwie trzech parametrów – budżetowych wydatków zbrojeniowych, poziomu korupcji i wysokości PKB danego kraju – udało się uzyskać bardzo dobre dopasowanie do przebiegu i rezultatu rzeczywistych konfliktów zbrojnych, jakie miały miejsce na świecie w ostatnich kilku latach.

Zastosowana metodologia, jak każda dobra teoria naukowa, pozwala też na postawienie hipotez, jak ewentualne konflikty mogą przebiegać w przyszłości, a nawet, oszacować ryzyko ich wystąpienia.

Ultima ratio – czyli mędrca szkiełko i oko

W ciągu ostatnich kilku lat natężenie konfliktów zbrojnych na świecie, a już na pewno doniesienia medialne o konfliktach, znacząco się nasiliły. Wojna, po raz pierwszy od 1945 r., dotarła też bezpośrednio do polskich granic, choć na szczęście ich nie przekroczyła. Stanowi to potężny bodziec, zwiększający zainteresowanie kwestiami militarnymi. Powstało wiele publikacji, często niestety mało merytorycznych – opartych na odczuciach, wierze i przesądach, „analizach” i „prognozach”, które okazywały się całkowicie nietrafione już następnego dnia.

Potrzebne jest zatem podejście odmienne, racjonalne, ilościowe, oparte na miarodajnych, obiektywnych, mierzalnych danych, owe mędrca szkiełko i oko. Dlatego przydatne wydaje się zbudowanie modelu pokazującego jakość sił zbrojnych państw świata w sposób obiektywny, a jednocześnie wystarczająco prosty, żeby był on zrozumiały i przydatny szerokiemu gronu analityków i komentatorów.

Podobnie jak wartość drużyny piłkarskiej poznaje się po wynikach rozegranych przez nią meczy, również wartość każdej armii można poznać dopiero na rzeczywistym polu bitwy. W przeciwieństwie jednak do zawodów piłkarskich, wojny toczą się stosunkowo rzadko i trudno oczekiwać, że kiedykolwiek będziemy mieli okazje porównać w ten sposób np. wojsko brazylijskie z tajlandzkim.

Nie mogąc zmierzyć tej różnicy bezpośrednio, skazani jesteśmy na różnego rodzaju pomiary pośrednie, uwidocznione w wielu, różnego rodzaju, rankingach militarnych. Najczęściej skonstruowane są one metodą zliczania – liczebności żołnierzy w służbie czynnej i rezerwie, czy liczby czołgów, samolotów, dział, okrętów i innego sprzętu. Uzyskane wartości mnoży się następnie przez odpowiednie współczynniki wagowe, sumuje i otrzymuje wynik. Pozornie miarodajny, bo liczbowy. Jednak właśnie tylko pozornie. Kryją się tu bowiem aż dwie przepastne pułapki, generujące ogromne błędy systematyczne. Pierwszy, mniej istotny, to właściwy system wag. Czy stu komandosów jest wartych więcej czy mniej niż jeden czołg? A samolot szturmowy swoją siłą bojową odpowiada trzem, czy może raczej pięciu działom samobieżnym? Dyskusje na ten temat mogą trwać w nieskończoność.

Nawet jednak, jeżeli ustalenie właściwych wag byłoby możliwe, znacznie poważniejszą przeszkodą jest podejście „sztuka jest sztuka”. Samolot to samolot, żołnierz to żołnierz, czołg to czołg, a okręt to okręt. Bez żadnej analizy jakości tych samolotów, czołgów i okrętów oraz oceny poziomu wyszkolenia i doświadczenia bojowego żołnierzy.

Rezultatem kumulacji tych błędów są wyniki wręcz humorystyczne. W jednym z nich – popularnym rankingu siły ognia, prowadzonym przez organizację Global Firepower Index –  często przywoływanym i traktowanych przez publicystów niezwykle serio, możemy wyczytać, że najpotężniejszymi marynarkami wojennymi na Ziemi dysponują Rosja, Chiny, oraz… Korea Północna. W tej właśnie kolejności.

To, że marynarka rosyjska – najsilniejsza według tej klasyfikacji flota świata – właśnie przegrała wojnę morską z Ukrainą – krajem niemającym ani jednego okrętu – ani twórców, ani użytkowników tego rankingu w żaden sposób nie zastanawia.

Oczywiście łatwo się śmiać i nie szczędzić krytyki. Trudniej o krytykę konstruktywną, bo uwzględnienie w zestawieniach siły militarnej, oprócz ilości, także jakości ludzi i sprzętu, napotyka na trudności wręcz nieprzezwyciężone. Znów można rozpocząć niekończącą się dyskusję czy w przypadku samolotu najważniejszy jest zasięg, masa podczepianego uzbrojenia, prędkość maksymalna, możliwość tankowania w powietrzu, a może łatwość obsługi naziemnej?

Im bardziej będziemy się zresztą wgłębiać w szczegóły, tym bardziej zakres możliwego błędu będzie rósł, zamiast maleć. Wygląda na to, że stworzenie miarodajnego, ilościowego, obiektywnego wskaźnika, pokazującego jakość współczesnych armii i umożliwiającego ich porównanie, jest zwyczajnie metodologicznie niemożliwe.

Na szczęście wniosek taki jest przedwczesny. Zamiast bowiem roztrząsać coraz drobniejsze detale, można przecież postąpić odwrotnie.

Czy armia jest warta tyle, ile wydano na nią pieniędzy?

Siły zbrojne są – specyficzną, bo specyficzną – ale jednak częścią gospodarki. Usługą publiczną, rodzajem zbiorowej konsumpcji. Można je więc opisać za pomocą nauk ekonomicznych. A w ekonomii każdy towar i usługa są warte tyle, ile ktoś chce za nie zapłacić. Z tego punktu widzenia, armia jest warta tyle, ile wydano na nią pieniędzy.

Takie podejście ma wiele zalet. Same budżety obronne są przeważnie jawne i dostępne. Łatwo też porównać je między sobą. Nie ma też potrzeby dociekać, ile czołgów czwartej generacji jest wart myśliwiec piątej generacji, bo ten przelicznik jest wyrażony w ich cenie. Naturalnie, część kosztów można, za pomocą różnych sztuczek księgowych, ukryć w innych miejscach budżetu, co zapewne ma miejsce w takich krajach jak Rosja czy Chiny. Niemniej jednak błąd z tym związany będzie mniejszy niż w przypadku mozolnego liczenia czołgów, dział i żołnierzy.

Oczywiście można podnieść w tym miejscu zarzut, że realny rynek militarny daleko odbiega od idealnego wolnego rynku z modeli ekonomicznych. Fani armii krajów zacofanych, prymitywnych i skorumpowanych, takich jak rosyjska czy chińska, często twierdzą na przykład, że karabin używany przez żołnierza rosyjskiego jest równocześnie znacznie tańszy, a zarazem lepszy, „biez anałogow w mirie”, od karabinów używanych przez żołnierzy państw cywilizowanych, a już na pewno nie gorszy. Gdyby jednak Rosja potrafiła produkować uzbrojenie – albo cokolwiek innego – o porównywalnej jakości, ale za to o wiele taniej, niż na światowym rynku, to wszyscy rzuciliby się przecież na kupowanie tych towarów właśnie w Rosji. I zgodnie z teorią przewagi komparatywnej, w Rosji nie robiono by niczego innego, tylko masowo produkowano uzbrojenie dla całego, albo prawie całego, świata. Tymczasem nic podobnego nie ma miejsca.

Udział Rosji w światowym handlu bronią jest stosunkowo niewielki. I stale maleje. Jeżeli bowiem sprzęt rosyjski faktycznie jest dwa razy tańszy od analogicznego wyprodukowanego we Francji, a nie wypiera go z rynku, to właśnie dlatego, że jest też od tego francuskiego przynajmniej dwa razy gorszy.

Oczywiście uwzględnić trzeba też fakt, że wydatki militarne mają sporą bezwładność. Proces inwestycyjny jest w tym sektorze długi. Nawet jeżeli w danym roku wydamy na wojsko dużo pieniędzy, to efekty tych wydatków będą widoczne dopiero w latach kolejnych. Sprzęt trzeba zamówić – żaden producent na świecie nie ma bowiem przecież na placu gotowych armat, które można załadować od ręki i wysłać – a potem go wyprodukować, dostarczyć, wdrożyć i zintegrować. Żołnierzy trzeba także zwerbować i przeszkolić. Zgromadzić odpowiednie zapasy amunicji i części zamiennych. To wszystko trwa. Za to raz dostarczone wyposażenie może służyć długo, wiele lat, zanim się zestarzeje technicznie lub moralnie, zużyje w szkoleniach i na manewrach i będzie trzeba je zastąpić nowszymi modelami.

Realna wartość bojowa armii jest zatem proporcjonalna nie do jednorazowych, ale do skumulowanych wydatków wieloletnich. Dlatego do analizy potencjału militarnego światowych armii przyjęliśmy okres dwunastoletni.

Na wykresie 1 zestawiono sumę wydatków wojskowych poniesionych w latach 2012–2023 przez poszczególne kraje. Uwzględniono na nim trzydzieści krajów z najwyższymi wydatkami militarnymi. Konieczne dane podaje na swoich stronach internetowych instytut SIPRI ze Sztokholmu.

 

Wykres 1. Wydatki militarne 2012–2023 w miliardach dolarów

thumbnail of Wykres 1

Wykres 1. Wydatki militarne 2012–2023 w miliardach dolarów

Źródło: analiza własna na podstawie danych Instytut SIPRI ze Sztokholmu.

 

Zestawienie przedstawione na wykresie 1 ma, co pokazano za pomocą odpowiedniej krzywej dopasowania, charakter potęgowy. Jest mało krajów – konkretnie dwa – które wydają na zbrojenia ogromne kwoty, oraz dużo krajów, które wydają dużo mniej. Istnienie takiego rozkładu jest pewną niespodzianką, sugeruje bowiem, że zachodzi tu znany w ekonomii „efekt św. Mateusza”, nazwany tak od biblijnego cytatu Mat 25,29 „Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma”. Wygląda to tak, jakby wysokość wydatków zbrojeniowych wzrastała proporcjonalnie do wydatków już poniesionych. Im więcej wydaje się w danym kraju na zbrojenia, tym silniejsza staje się tendencja, aby wydawać na nie jeszcze więcej.

Najwyższe wydatki militarne ponoszą Stany Zjednoczone – i to nie tylko w latach 2012–2023. Przeznaczyły na zbrojenia więcej niż kolejne 14 krajów po USA razem wziętych.

Daleko za USA pod względem tych wydatków uplasowały się Chiny.

Na trzecim miejscu znalazła się Rosja, całkiem niedawno uważająca swoją armię za drugą na świecie, dopóki realna wojna w Ukrainie nie zweryfikowała brutalnie i kompromitująco dla Moskwy tego mniemania.

Kolejne kraje rankingu są jednak już, pod względem budżetów wojskowych, z Rosją porównywalne.

Mogłoby się więc wydawać, że taka właśnie jest kolejność i wzajemne proporcje sił zbrojnych poszczególnych krajów na świecie. Jednak model, który właśnie przedstawiliśmy, choć jest bardzo prosty, jest jednak zbyt prosty. Same pieniądze to jednak nie wszystko. Potrzeba je jeszcze efektywnie wydać, czyli zamienić na realną siłę bojową.

Potęga armii zależy w znacznym stopniu od efektywności wydatków na obronność

Chociaż wojsko jest częścią gospodarki, to jest to gałąź specyficzna. W całości należy bowiem do sektora publicznego i jest zarządzana przez państwo. Stan wojska jest więc prostym odbiciem stanu całego państwa. Wydatki państwowe nigdy zaś nie są tak efektywne i gospodarne jak wydatki prywatne. A im gorzej państwo jest zarządzane, tym ta różnica jest większa. Uczciwy, sprawny i kompetentny rząd, na pewno wyda pieniądze bardziej efektywnie, niż skorumpowany i nieudolny.

Realnie nigdy pieniądze z budżetu nie przekładają się w stu procentach na wzrost siły bojowej wojska. Zawsze jakaś ich cześć jest po drodze rozkradziona lub zwyczajnie zmarnotrawiona. Jaka to część?

Transparency International przygotowuje indeks percepcji korupcji (Corruption Perception Index – CPI) podawany dla krajów świata w skali od 0 do 100, gdzie 100 oznacza całkowity brak korupcji, a 0 korupcję totalną.

W 2023 r. najbardziej skorumpowanym krajem na świecie była Somalia – 11 pkt, a najbardziej praworządnym Dania – 90 pkt. Dla naszych celów założymy, że poziom korupcji w sektorze wojskowym jest taki sam, jak w przypadku całej gospodarki krajowej. To założenie nie musi być w pełni trafne, bo ze względu na wysoki stopień utajnienia i słabszą kontrolę społeczną, korupcja w wojsku może być nawet wyższa niż średnia, ale to zniekształcenie dotyczy wszystkich armii w podobnym stopniu, zatem znosi się wzajemnie.

Aby otrzymać realną siłę wojska należy zatem pomnożyć wydatki budżetowe poniesione w danym roku przez aktualny CPI wyrażony w procentach i dopiero wtedy zsumować te iloczyny.

Stworzony przez ten algorytm ranking siły militarnej poszczególnych krajów przedstawiony jest na wykresie 2.

 

Wykres 2. Wydatki militarne 2012–2023 w miliardach dolarów skorygowane o poziom korupcji

thumbnail of Wykres 2

Wykres 2. Wydatki militarne 2012–2023 w miliardach dolarów skorygowane o poziom korupcji

Źródło: opracowanie własne na podstawie danych Instytut SIPRI ze Sztokholmu oraz Corruption Perception Index – CPI

 

Jak widać wśród pierwszych trzydziestu krajów rankingu układ jest nieco inny, niż w przypadku samych tylko budżetów. Nadal pierwszą armią na świecie jest armia amerykańska. Ponieważ jednak USA jest państwem zdecydowanie mniej skorumpowanym niż Chiny, nie mówiąc już o Rosji, światowa militarna dominacja Ameryki jest jeszcze bardziej przytłaczająca, niż wynikałoby to tylko z analizy samego finansowania.

Stosunek sił USA-Chiny rośnie z 3,5 do ponad 6 razy, a przewaga amerykańska nad Rosją, finansowo dziesięciokrotna, w realnej sile wynosi już 25 razy.

Rosyjska „druga armia świata”, spada zresztą z trzeciego miejsca na dziewiąte, za Arabię Saudyjską, a nawet Indie. Co ciekawe, na tej liście trzydziestu najsilniejszych armii świata, na dwudziestej pozycji znalazła się i Polska, wydając łącznie na wojsko w ciągu dwunastu lat 156 miliardów dolarów, z czego, po uwzględnieniu czynnika korupcji, ponad 90 miliardów przełożyło się realnie na poziom polskich sił zbrojnych. Wojsko Polskie jest – czego mało kto by się intuicyjnie spodziewał – o połowę silniejsze niż armia turecka, której budżet był w tym okresie od polskiego nie tylko nieco niższy, ale i znacznie większa jego część trafiła do prywatnych kieszeni polityków i generałów.

Między teorią a praktyką

Ostatecznym sprawdzianem każdej teorii jest eksperyment, czyli sprawdzenie, na ile przewidywania teoretyczne zgadzają się z rzeczywistością. W naszym przypadku – przebiegiem i wynikiem prawdziwych wojen.

Przeanalizujmy trzy duże konflikty zbrojne z ostatnich lat.

W pierwszym przypadku Azerbejdżan pokonał Armenię w wojnie o Karabach. Nie jest to niespodzianką, ponieważ według stworzonego modelu, armia azerska jest od ormiańskiej silniejsza dwuipółkrotnie.

Drugim przypadkiem jest irański atak rakietowy na Izrael. Atak, który zakończył się wręcz żałosną klapą i całkowitą porażką agresora. Znów nic dziwnego, bowiem przewaga wojsk izraelskich nad irańskimi jest aż ośmiokrotna.

Te dwa konflikty jak najbardziej pasują więc do naszego modelu. Niestety nie zachodzi to w trzecim przypadku, najbardziej, z nich wszystkich, dla nas interesującym, czyli agresji Rosji na Ukrainę. Przyjrzyjmy mu się z bliska.

Na wykresie 3 pokazano szczegółowo roczne, skorygowane już o poziom korupcji, wydatki militarne Rosji i Ukrainy w latach 2012–2023, wraz z – zilustrowanym przerywanymi liniami – stosunkiem tych dwóch wartości.

 

Wykres 3. Efektywne wydatki militarne Rosji i Ukrainy w milionach dolarów

thumbnail of Wykres 3

Wykres 3. Efektywne wydatki militarne Rosji i Ukrainy w milionach dolarów

Źródło: opracowanie własne.

 

Przed pierwszą inwazją, w 2014 r., Rosja przewyższała siłą Ukrainę ponad dwudziestokrotnie. Nic więc dziwnego, że Ukraina nie była w stanie stawić wtedy żadnego poważniejszego zbrojnego oporu. Nieco inaczej jednak było już w roku 2022. Przez ten czas Ukraina nie tylko zwiększyła swoje wydatki na armię, ale i zmniejszyła korupcję, przestając być najbardziej skorumpowanym krajem Europy. W rezultacie przewaga rosyjska w 2022 r. zmniejszyła się do dziesięciu razy.

W momencie wybuchu wojny, walcząca Ukraina znów zwiększyła finansowanie armii i w 2023 r. zmniejszyła dzielącą ją od armii rosyjskiej różnicę już tylko do półtora razy. Dodatkowo, założenie, że korupcja w wojsku jest w przybliżeniu równa korupcji w całym kraju, w przypadku Ukrainy akurat nie jest spełnione. Ukraina wydaje bowiem, w znacznej mierze, pieniądze pochodzące od zachodnich darczyńców, krajów zdecydowanie od Ukrainy lepiej zorganizowanych, o niższym poziomie korupcji, które skuteczniej pilnują, aby przekazywane środki były właściwie spożytkowane. Stopień korupcji w wojsku jest więc, w tym wyjątkowym przypadku, niższy od ukraińskiej średniej, zatem efektywnie ukraińskie siły zbrojne mogą być już na tym samym poziomie co rosyjskie, a może nawet trochę wyżej.

Obserwowany obecnie zastój na tym froncie znajduje w ten sposób proste wytłumaczenie. Jednak tak jest dopiero teraz, po otrzymaniu przez Ukrainę sojuszniczej pomocy. W lutym 2022 r. tak jednak nie było i Rosja miała przewagę, choć mniejszą niż w 2014 r., to nadal przecież olbrzymią. Rosyjskie korpusy powinny zatem zmieść ukraińską obronę z powierzchni ziemi i błyskawicznie rozstrzygnąć losy wojny. Może nie w trzy dni, jak zapowiadała moskiewska propaganda, ale w kilka tygodni na pewno. Tak się nie stało, widać więc, że w przyjętym modelu brakuje jeszcze jakiegoś ważnego parametru, o który należy go uzupełnić.

 Operacyjność, czyli zdolności do interwencji zbrojnej poza swoimi granicami

Od zarania dziejów każda armia na świecie należała do jednej z dwóch kategorii. Albo była to armia masowa – przeznaczona do obrony terytorium, liczna, ale złożona z ludzi słabo uzbrojonych i słabo wyszkolonych, przywiązana do terenu, którego miała bronić i niezdolna do manewrów poza tym obszarem, albo były to wojska elitarne – profesjonalne, znakomicie wyszkolone i uzbrojone, mogące interweniować i przenosić swoją siłę nawet bardzo daleko od swoich baz.

Już Mieszko I i Bolesław Chrobry mieli zawodową drużynę profesjonalnych rębajłów, których mogli wysłać na bardzo odległe pola bitewne, np. do Italii z pomocą dla cesarza Ottona. W razie potrzeby zwoływali jednak pospolite ruszenie z danego terytorium, które akurat stało się obiektem najazdu.

Późniejsi polscy monarchowie, oprócz pospolitego ruszenia, mieli swoje, stale będące w gotowości bojowej, chorągwie nadworne. Wreszcie w XVI i XVII wieku Rzeczpospolita, obok nadal funkcjonującego pospolitego ruszenia, miała świetnie wyszkolone, ale nieliczne zawodowe wojska kwarciane.

Za te same pieniądze można mieć zatem albo armię liczną, zdolną do obrony danego terytorium, ale już do niczego więcej, albo armię profesjonalną, małą liczebnie, ale zdolną do dalekiej projekcji siły. Do dzisiaj wszystkie armie świata należą do jednej z tych dwóch kategorii.

Parametrem, który określa tę przynależność, jest operacyjność. Zdefiniujemy ją jako łączne nakłady na wojsko, skorygowane oczywiście o parametr korupcyjny, czyli naszą siłę armii, podzielone przez liczbę żołnierzy pozostających w aktywnej służbie, co przedstawia wykres 4.

 

Wykres 4. Operacyjność – wydatki militarne na jednego żołnierza w służbie 2012–2023 w tysiącach dolarów

thumbnail of Wykres 4

Wykres 4. Operacyjność – wydatki militarne na jednego żołnierza w służbie 2012–2023 w tysiącach dolarów

Źródło: opracowanie własne.

 

Na wykresie 4 widać, ze zróżnicowanie sił zbrojnych pod względem operacyjności jest o wiele mniejsze niż pod względem siły.

Ponownie pierwsze miejsce zajmują Stany Zjednoczone. Mają one wojsko nie tylko najpotężniejsze, ale i o najwyższej na świecie jakości. W ciągu 12 lat wydano na jednego amerykańskiego żołnierza ponad 7 milionów dolarów, a ponad 5 milionów z tego rzeczywiście przełożyło się na jego sprawność bojową. Jest on dosłownie wart tyle złota, ile sam waży. Jego posąg wykonany z litego srebra o naturalnej wielkości, byłby od niego samego czterokrotnie tańszy. Ci złoci żołnierze są zdolni do skutecznego operowania w każdym miejscu kuli ziemskiej, a niewykluczone, że i poza nią.

Na dalszych, po USA, pozycjach, znajdują się armie krajów rozwiniętych, cywilizowanych, praworządnych i bogatych. Sojuszników USA. Nie znajdziemy tu ani wojsk Chin ani Rosji. Są one, jedne i drugie, bardzo liczne, ale nieruchawe.

Pod względem operacyjności armia chińska znajduje się na 32. miejscu na świecie, natomiast rosyjska na 48.

Rosja, będąc ciągle jeszcze największym krajem na Ziemi, musi też bronić największego terytorium. Prowadząc agresywną, imperialną i awanturniczą politykę, po drugiej stronie swoich granic nie ma ani większych sojuszników, ani nawet spokojnych sąsiadów, a jedynie wrogów lub niepewnych wasali. Wszystkiego tego trzeba więc zbrojnie pilnować.

O ile zaatakowana Ukraina, też nie imponująca operacyjnością, może bronić się całością swojego potencjału, o tyle Rosja do agresji może przeznaczyć jedynie jego część. Stąd też i moskiewskie sukcesy, nawet na początku inwazji, mimo dziesięciokrotnej przewagi w sile, pozostały ograniczone, bo tej siły Rosja nie była w stanie na Ukrainę efektywnie przekierować.

Porównując Rosję z jej inną potencjalną ofiarą, możemy zauważyć, że jeden żołnierz estoński jest wart więcej niż trzech rosyjskich, ale, niestety, Rosja ma tych żołnierzy grubo ponad sto razy więcej.

Operacyjność jest zatem miarą zdolności do interwencji zbrojnej poza swoimi granicami, oczywiście pod warunkiem, że ma się czym interweniować, czyli posiada się odpowiednią siłę.

Takie kraje, jak USA, Australia, Wielka Brytania czy Kanada, zajmujące wysokie lokaty w obu tych zestawieniach, są do tego zdolne. Rosja zaś na pewno nie, co empirycznie udowodniła.

Dokładnie z tego samego powodu Chiny nie są w stanie podbić Tajwanu. Różnica w sile jest podobna, jaka była w przypadku Rosji i Ukrainy w lutym 2022, ale operacyjność wojsk chińskich jest niewiele lepsza od rosyjskich, podczas gdy wyzwania topograficzne – konieczność przeprowadzenia desantu morskiego – znacznie od ukraińskiego teatru działań wojennych, większe. Oczywiście to, że Chiny są niezdolne do przeprowadzenia takiej inwazji nie znaczy, że jej jednak nie spróbują. Rosja też była niezdolna do podboju Ukrainy, a jednak spróbowała.

Wysiłek militarny – czyli jaki procent PKB na obronność pokazuje, kto szykuje się do wojny

W dotychczasowych rozważaniach traktowaliśmy wojsko jak część gospodarki danego kraju. Jest to jednak część specyficzna. To co dana gospodarka wytworzy, wielkość zwaną produktem krajowym brutto, dzieli się z grubsza na inwestycje i konsumpcję. Wojsko nie jest ani jednym, ani drugim. To czysty koszt. Strata. Niczym zniszczenia po trzęsieniu ziemi.

Pieniądze wydane na armię to pieniądze dla gospodarki stracone. Produkcja zbrojeniowa to produkcja złomu. Dosłownie. Sprzęt wojskowy, albo leży w magazynach, albo zużywany jest w trakcie szkoleń i manewrów, albo niszczony na wojnie. Inaczej niż koparka, ciężarówka czy grabie, do niczego więcej nie posłuży i żadnej wartości dodanej nie wygeneruje.

Państwa, które nie planują prowadzić żadnej wojny w dającej się przewidzieć przyszłości, starają się więc wydawać na wojsko jak najmniej. Te, które albo serio obawiają się napaści, albo same kogoś planują napaść, przeciwnie, zbroją się na potęgę, akceptując nieuniknione szkody w gospodarce.

W naszej ocenie potencjału wojskowego operowaliśmy na wartościach bezwzględnych – pieniądzach – milionach i miliardach dolarów. Dzięki temu można porównać armie świata między sobą. Jednak nie da się w ten sposób przedstawić skali wysiłku zbrojeniowego danego kraju.

Milion dolarów wydanych na karabiny to dokładnie taka sama siła bojowa, ale jednak to zupełnie inny wydatek dla USA, a zupełnie inny dla Sierra Leone. Dlatego, aby ocenić nie zdolności bojowe wojska, ale stopień wysiłku militarnego danego kraju, użyjemy trzeciego – po sile i operacyjności – wskaźnika, który nazwiemy wysiłkiem. Aby go wyliczyć należy odnieść wydatki militarne do całkowitej produkcji danego kraju, zwanej także Produktem Krajowym Brutto, PKB.

Po wysokości wskaźnika PKB można ocenić, jak bardzo rząd danego kraju szykuje się do wojny.

Przykładowo, w latach 30 XX wieku, wydatki militarne krajów wojen nieplanujących, plasowały się na poziomie kilku procent ich PKB, w Polsce było to 5%. Natomiast wydatki zbrojeniowe III Rzeszy i ZSRR, wynosiły sporo ponad 20% PKB.

Z grubsza można ocenić, że wydawanie powyżej 5% PKB na zbrojenia wywołuje już widoczne problemy w reszcie gospodarki, a poziom wyższy niż 10% PKB oznacza długofalowo gospodarczą katastrofę. Chyba że wybuchnie wojna i wszystkimi kosztami obciąży się wroga, jeżeli nie materialnie, to przynajmniej moralnie, werbalnie i propagandowo.

Skoro w latach 30. Hitler i Stalin zdecydowali się grubo przekroczyć tę niebezpieczną barierę, oznaczało to, że już wtedy zdecydowali się oni na wojnę i żadne układy z nimi nie miały już żadnego sensu. Niestety wówczas niewielu decydentów zdawało sobie sprawę z tej zależności i wielu próbowało do ostatniej chwili daremnie „ratować pokój”.

Listę krajów, według średniego wysiłku zbrojeniowego w latach 2012–2023 przedstawia wykres 5. Ponieważ oceniamy w tym momencie nie realną siłę militarną, ale intencje polityczne za nią stojące, nie zastosowaliśmy poprawki korupcyjnej.

 

Wykres 5. Wydatki militarne jako odsetek PKB – średnia 2012–2023

thumbnail of Wykres 5

Wykres 5. Wydatki militarne jako odsetek PKB – średnia 2012–2023

Źródło: opracowanie własne.

 

W tym zestawieniu – ani na pierwszym miejscu, ani nawet w pierwszej dziesiątce – nie ma USA. Stany Zjednoczone swoim militarnym potencjałem przewyższają niepomiernie wszystkich innych na świecie. Właściwie są równie potężne, jak wszystkie pozostałe armie świata razem wzięte, a ich złoci żołnierze są w stanie interweniować wszędzie. Jednak USA, będąc także najbogatszym krajem na świecie, nie ma większych kłopotów w utrzymywaniu tej potęgi, a amerykańskie wydatki wojskowe plasują się na całkiem rozsądnym poziomie 3,6% amerykańskiego PKB.

Mimo że Rosja wydaje na zbrojenia proporcjonalnie więcej od USA, to Stany Zjednoczone są supermocarstwem, a Rosja jedynie chce za takowe uchodzić.

Jeszcze bardziej zbroi się co prawda Ukraina, ale ona, jak już wspomniano, w znacznej części pokrywa te wydatki z pomocy sojuszniczej i dlatego nie są one dla niej tak obciążające budżetowo.

Są na świecie kraje nie tylko bardziej od USA zmilitaryzowane, ale i takie, które przekraczają granicę przyzwoitości, czyli 5% PKB. W ogóle w czołówce rankingu znajdują się państwa, które albo już toczą lub niedawno toczyły jakieś wojny (Rosja, Ukraina, Azerbejdżan, Armenia, Izrael), albo wojną bardzo poważnie są zagrożone.

Zagadką pozostają dwa państwa znajdujące się w czołówce tego zestawienia – Algieria i Arabia Saudyjska. O ile jeszcze Algieria – chociaż nie wiadomo przeciwko komu się zbroi – jest krajem biednym i nawet 5,8% jej PKB nie wystarczy na zbudowanie zauważalnej siły militarnej (pod tym względem Algieria jest na 29. miejscu na świecie i jest dwukrotnie słabsza od Polski), o tyle Arabia Saudyjska wyrosła na światową potęgę wojskową. Kosztem niebezpiecznego dla jej przyszłości i długotrwałego dobrobytu wysiłku zbudowała naprawdę poważną siłę militarną, piątą na świecie. Ma całkiem sporą operacyjność, przewyższając swojego jedynego potencjalnego, zdolnego się z nią zmierzyć, regionalnego przeciwnika – Izrael.

Prawdopodobieństwo użycia tej machiny w realnym boju należy zatem uznać za bardzo wysokie. Nie wiadomo tylko, gdzie to nastąpi i przeciwko komu się ona skieruje.

Czarna dziura zbrojeń

Wskaźnik nazwany wysiłkiem, pokazuje kierunek polityki wojskowej danego kraju w długiej, dwunastoletniej, perspektywie. Jednak polityka taka może się zmieniać, także bardzo gwałtownie, jak widzieliśmy już na przykładzie Ukrainy i jej zbrojeń. Dlatego oprócz średniego wysiłku z ostatnich dwunastu lat, interesujący jest także wysiłek chwilowy.

Wysiłek militarny z 2023 r. faktycznie różni się od średniej dwunastoletniej.

 

Wykres. 6. Wydatki militarne jako odsetek PKB w 2023 r.

thumbnail of Wykres 6

Wykres. 6. Wydatki militarne jako odsetek PKB w 2023 r.

Źródło: opracowanie własne.

 

Od razu widać, jak bardzo Ukraina zależy od zagranicznej pomocy. Wydatków zbrojeniowych na poziomie 37% PKB nie udało się do tej pory osiągnąć nawet krajom totalitarnym, jak III Rzesza czy ZSRR, które zresztą upadłyby od tego wysiłku natychmiast, gdyby go podjęły.

Ukraina broni się, ale sama wojny nie szukała. Jeszcze w roku 2021 ukraiński wysiłek militarny był na poziomie 3,4% PKB. Mogłoby się wydawać, że wysiłek Rosji w 2023 r. był dużo mniejszy od ukraińskiego, jednak jest to złudzenie. Faktyczne rosyjskie wydatki na wojnę są zapewne wyższe niż te oficjalne 6% PKB, a przede wszystkim nie są pokrywane przez zagranicznych darczyńców i musi je ponosić prymitywna, zacofana i skorumpowana rosyjska gospodarka.

W odpowiedzi na rosyjską agresję na Ukrainę zaczęła się zbroić nie tylko Ukraina, ale też kraj będący logicznie jednym z następnych rosyjskich celów, gdyby Ukraina padła. Wysoka pozycja Polski w rankingu wysiłku militarnego na 2023 rok nie zaskakuje, ale i nie jest wcale powodem do zadowolenia.

Wojsko to ekonomiczna czarna dziura. Jeżeli rząd wyda miliardy na autostrady, to będą nimi jeździć obywatele i towary i PKB od tego wzrośnie. Jak wyda na szpitale, to obywatele będą zdrowsi, będą dłużej i efektywniej pracować, wytwarzając PKB. Ale jak rząd kupi tysiąc czołgów, to one będą tylko stać i rdzewieć. No chyba że wybuchnie wojna. Wzrost polskiej siły militarnej jest zatem uzasadniony jedynie zagrożeniem ze strony Rosji, będąc swoistą, niezwykle kosztowną, polisą ubezpieczeniową na taki przypadek. Gdy tylko to zagrożenie minie, polskie wydatki militarne będą mogły być zredukowane do minimalnego rozsądnego poziomu. Takiego, który wystarczy na stworzenie niewielkiej, ale profesjonalnej siły zbrojnej, zdolnej wspomóc sojuszników w ewentualnych konfliktach na całym świecie. Siła może nawet pozostać na obecnym poziomie. Konieczne jest jednak ograniczenie korupcji, bo Polska nadal odstaje pod tym względem od krajów ze światowej czołówki, oraz redukcja liczebności wojska, co pozwoli zwiększyć operacyjność. Przy mniejszej korupcji i dalszym rozwoju polskiej gospodarki, wysiłek będzie mógł wtedy zostać zmniejszony do zdrowego poziomu 2% PKB.

Efekt końcowy

Każda armia na świecie może być zatem opisana przez zaledwie dwa parametry – siłę, czyli skumulowany iloczyn wydatków militarnych i współczynnika korupcyjnego, oraz operacyjność – wydatki te, podzielone przez liczebność personelu wojskowego. Jeżeli dodamy do tego trzeci parametr – wysiłek, otrzymamy kompletny opis nie tylko samej armii, ale także całej polityki militarnej danego kraju.

Oparte na tych trzech parametrach zestawienie światowych sił zbrojnych okazuje się doskonale pasować do rzeczywistych konfliktów zbrojnych na świecie, odtwarzając ich przebieg i wynik.

Wbrew dominującym obecnie nastrojom, należy jednak stwierdzić, że obecny czas wojennych werbli jest nietypową fluktuacją statystyczną, mało prawdopodobną odchyłką od długotrwałego trendu. Od początku rewolucji przemysłowej, czyli od początku XIX wieku, konflikty zbrojne stopniowo bowiem, przynajmniej wśród najbardziej rozwiniętych krajów, zanikają. Wskazują na to zarówno wywodzące się z teorii gier modele teoretyczne, jak i obserwacje z natury zebrane przez Stevena Pinkera w jego pracach „Zmierzch przemocy” i „Nowe oświecenie”.

O ile bowiem w okresie preindustrialnym wojna, oczywiście tylko wojna zwycięska, mogła przynieść zwycięzcom wiele korzyści, które zdecydowanie przewyższały poniesione na niej straty, o tyle rewolucja przemysłowa stopniowo odwróciła te proporcje. Koszty wojny stopniowo rosły, a zyski malały. Obecnie wojny wszczynają już tylko kraje skrajnie prymitywne, zacofane i skorumpowane, a nawet w tym przypadku ich bilans, niezależnie od przebiegu i wyniku takiego konfliktu, jest zawsze ujemny. Trudno przecież wskazać jakieś wymierne korzyści, jakie Rosja mogłaby osiągnąć z podboju Ukrainy, które przewyższałyby koszty i straty związane z tym podbojem. Bilans stał się tym bardziej deficytowy, gdy stało się jasne, że Rosja Ukrainy nie jest w stanie podbić.

Przyszłość należy do pokoju. Wojna zaś wyląduje na śmietniku historii, obok niewolnictwa i składania bogom ofiar z ludzi.

Marcin Adamczyk

publicysta, analityk, reasercher, inżynier
Data publikacji:
sierpień 2024
Udostepnij:
Gry wojenne – teoria strategii i prognozowania

Gry wojenne – teoria strategii i prognozowania

W serii analiz opublikowanych w portalu SektorObronny.pl prezentowaliśmy założenia modelu przydatnego do oceny sił poszczególnych armii świata, opartego na obiektywnych, mierzalnych, ilościowych kryteriach, pozwalającego ocenić siłę i możliwości operacyjne dowolnej armii na świecie, a także odkryć, czy ta armia szykuje się realnie do jakiegoś bliskiego czasowo konfliktu zbrojnego. Dzięki niemu udało się prawidłowo odtworzyć i opisać wszystkie konflikty zbrojne toczące się obecnie lub w niedawnej przeszłości, a także – czego wymaga się od każdej poważnej teorii – postawić wiele przewidywań odnośnie do ryzyka wybuchu kolejnych wojen i ich przebiegu, jeżeli wybuchną.
Model ten ignoruje jednak pewien bardzo istotny aspekt. Nie odpowiada na pytanie, co sprawia, że wojny międzypaństwowe raz wybuchają, a kiedy indziej – w bardzo podobnych warunkach – zwaśnione strony dochodzą do porozumienia bez chwytania za oręż. Na analizie tego zagadnienia skupia się autor w niniejszym artykule.

Gen. Stanisław Koziej: Bezpieczeństwo narodowe to zdolność przewidywania zagrożeń i skutecznego reagowania

Gen. Stanisław Koziej: Bezpieczeństwo narodowe to zdolność przewidywania zagrożeń i skutecznego reagowania

Bezpieczeństwo narodowe to nie tylko kwoty i procenty PKB określone w budżecie czy imponujące zakupy sprzętu wojskowego. To przede wszystkim przemyślana strategia, zdolność do przewidywania zagrożeń i skutecznego reagowania. W wywiadzie z generałem brygady w stanie spoczynku prof. Stanisławem Koziejem, byłym szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, dla portalu SektorObronny.pl, rozmawiamy o rzeczywistym stanie polskiej strategii obronnej, priorytetach w modernizacji armii i pułapkach politycznych, które utrudniają długofalowe planowanie. Generał Koziej opowiada również o tym, jakie powinny być priorytety zakupowe polskiej armii, czy Ukraina powinna być w NATO i Unii Europejskiej i jakie są szanse na szybkie zakończenie konfliktu w Ukrainie przez Donalda Trumpa? Wszyscy parafrazują ostatnio na różne sposoby hasło Billa Clintona „Gospodarka, głupcze!”. Jest już „Edukacja, głupcze!”, „Kultura, głupcze!”, „Obronność, głupcze!”. Czas powiedzieć teraz „Strategia bezpieczeństwa, głupcze!”.

Powietrzna Tarcza Polski – co już mamy i dlaczego wciąż jest tak dużo do zrobienia?

Powietrzna Tarcza Polski – co już mamy i dlaczego wciąż jest tak dużo do zrobienia?

Nie ma ostatnio bardziej popularnego słowa niż bezpieczeństwo. Zwłaszcza w Polsce – która jest największym i najważniejszym krajem wschodniej flanki NATO, za którego wschodnią granicą toczy się najokrutniejszy konflikt zbrojny w Europie od zakończenia II wojny światowej – słowo to odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Także motto polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej, którą sprawujemy w pierwszej połowie 2025 roku to „Bezpieczeństwo, Europo!”! A kluczowym elementem obrony przed atakiem przeciwnika jest skuteczna obrona przeciwlotnicza i przeciwrakietowa.

Sektor Obronny
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.