Ale po kolei. Na stronie internetowej Sztabu Generalnego Wojska Polskiego (SG WP) oraz Wojsk Obrony Terytorialnej (WOT) pojawił się komunikat, w którym ogłoszono, że 21.06.2024 r. zakończyło się ćwiczenie certyfikujące Wojsk Obrony Terytorialnej. W ramach certyfikacji sprawdzony został proces wypracowania przez organ dowodzenia decyzji do użycia Wojsk Obrony Terytorialnej w operacji obronnej.
Zespół certyfikujący oceniał także procent stawiennictwa żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej – zarówno tych, którzy pełnią Terytorialną Służbę Wojskową, jak i żołnierzy zawodowych – oraz pracowników cywilnych, którzy mają nadane tzw. pracownicze przydziały mobilizacyjne. Musieli oni stawić się w swoich jednostkach w narzuconym reżimie czasowym. Wskaźnik stawiennictwa wyniósł 86,34%.
Sprawdzeniu podlegał również sprzęt wojskowy będący na wyposażeniu WOT oraz poziom zapasów taktycznych. Terytorialsi brali udział w szkoleniach realizowanych w jednostkach, jak i poza nimi. Wynik certyfikacji znany będzie po opracowaniu raportu końcowego przez zespół certyfikujący.
Wkrótce po tym w mediach społecznościowych pojawiły się komentarze na temat przebiegu ćwiczeń sztabu w 7. Pomorskiej Brygadzie Obrony Terytorialnej, które odbyło się w ramach trwających 2 dni ćwiczeń certyfikujących WOT pod kryptonimem „Piorun 24”. Takie ćwiczenia mają potwierdzić wartość bojową formacji.
Portal Onet.pl przedstawił anonimowe opinie żołnierzy WOT, z których wynika, że ćwiczenie nie zakończyło się sukcesem. Dowódcy mieli popełnić wiele błędów, z których najważniejszym był brak kodowanej łączności radiowej. Żołnierze mieli korzystać z ogólnie dostępnych radiotelefonów Hytera.
Według wspomnianych relacji, grupa odgrywająca napastników (nie byli to żołnierze z WOT) szybko przejęła komunikację sztabu, wydając własne meldunki i rozkazy. Dla wprowadzenia dodatkowego zamętu „dywersanci” mieli puszczać na kanale komunikacji brygady rosyjskie pieśni. Nie pomogło przerzucenie łączności na kanał zapasowy. Tam też emitowane były te same pieśni.
Pozoranci z wrogiej grupy dywersyjno-rozpoznawczej, którzy mieli zaatakować sztab brygady, po usłyszeniu, że w dniu ataku dowództwo, jak zwykle w czasie pokoju, chce rozpocząć dzień od apelu o godz. 7.30, zaatakowali kilkanaście minut wcześniej, zajmując bez problemu (podobno w kwadrans) sztab brygady WOT w Gdańsku.
Według podanych w Onet.pl informacji, oficjalnie ćwiczące jednostki WOT nie skomentowały tych doniesień, a dowództwo WOT, komentując je przekazało, że tego typu ćwiczenia praktyczne mają nakreślony scenariusz początkowy. Jednak wynik końcowy może być różny, bowiem grupie „broniącej”, jak i grupie „atakującej” zależy na tym, aby szalę zwycięstwa przechylić na swoją stronę.
Celem ćwiczeń jest weryfikacja obszarów podatnych na potencjalne działanie przeciwnika. Dlatego nie można w przypadku realizacji takich ćwiczeń mówić o niepowodzeniu. Co do tego, że taki powinien być sens prowadzenia ćwiczeń wojskowi specjaliści nie mają wątpliwości.
– Armia amerykańska ćwiczenia odbywane przez sztaby i żołnierzy traktuje może dla niektórych w sposób specyficzny, ale z punktu widzenia szkolenia wojsk na pewno rozsądny – opowiada płk Marian Kozłowski, były szef Oddziału Szkolenia SG WP.
– Jeżeli ćwiczenie jest wygrane bez problemów, to znaczy, że nie było udane. Może wymagania zawarte w scenariuszu były zbyt łatwe lub unikano postawienia wojska w dostatecznie skomplikowanej sytuacji bojowej. Takie ćwiczenie nie jest dobre, bo nie wprowadza nic nowego do szkolenia. Liczą się przede wszystkim ćwiczenia przegrane – dodaje płk Kozłowski.
Trudno przecież mieć pretensje do dowódcy o to, że nie wykonał zadania, jeżeli nie miał do tego odpowiednich sił i środków, możliwości i przygotowania. Jednak ćwiczenia certyfikujące mają potwierdzić lub zanegować gotowość wojsk do wykonywania swoich zadań.
Szkolenie w naszym wojsku jest wciąż na etapie wielkiej improwizacji
Dla lepszego zrozumienia sytuacji kilka wyjaśnień. Mimo że Wojska Obrony Terytorialnej zostały utworzone 1.01.2017 r., do 2024 r. nie przeszły procesu certyfikacji, czyli wszechstronnego sprawdzenia ich przydatności bojowej.
Podobno nowy minister obrony narodowej, Władysław Kosiniak-Kamysz, pod naporem mediów, które wytykały mu ten problem, zatwierdził decyzję o przeprowadzeniu certyfikacji WOT. Wywołała ona jednak wiele kontrowersji.

Fot. Dowództwo WOT
Mówi się, że dziś wszyscy znają się na medycynie, piłce nożnej oraz na wojsku, stąd wiele komentarzy, które w ważnych dla armii sprawach zamiast je wyjaśniać, tylko je gmatwają. Tak jest chociażby z informowaniem opinii społecznej w tonie sensacyjnym o mankamentach zauważonych podczas ćwiczeń wojskowych. Jeśli coś w skumulowanych działaniach nie wyszło, to „klęska” dowódców, którzy je prowadzili.
I wcale nie chodzi o komentatorów i publicystów. Politycy wszelkich opcji, zwłaszcza ci odpowiedzialni za wojsko, nie lubią krytyki. Szczególnie było to widać po upolitycznieniu wojska za czasów Prawa i Sprawiedliwości, które przybrało rozmiary wcześniej nie spotykane.
Zaczęło się od Antoniego Macierewicza, który po objęciu stanowiska ministra obrony narodowej namawiał oficerów podczas odprawy, by mówili prawdę na temat wojska, by potem krytykujących zwalniać ze stanowisk.
Oficerowie – dowódcy, w mig pojęli o co chodzi. Minister Macierewicz szybko przejął dowodzenie armią, a ponieważ musiało być widać, że robi to coraz lepiej, nikt nie miał wątpliwości, że słowa krytyki płynące z wojska czy o wojsku będą niemile widziane.
Tę politykę kontynuował jego następca, Mariusz Błaszczak. Za to, że podczas ćwiczenia „Zima-20” – które zakończyło się klęską polskiej armii w wirtualnej rozgrywce z Rosjanami – wystąpił do prezydenta z wnioskiem o dymisję szefa Sztabu Generalnego gen. Rajmunda Andrzejczaka. Miał go zastąpić gen. Wiesław Kukuła, dowódca Wojsk Obrony Terytorialnej.
– W odniesieniu do ćwiczeń „Zima-20”, rzeczywisty problem byłyby wówczas, gdyby okazało się, że symulowaną wojnę z Rosją sami, z armią w budowie, bez wsparcia sojuszników, wygraliśmy – uważa płk Marian Kozłowski.
– Trzeba z takich symulacji wyciągnąć wnioski, co i w jaki sposób należy zmienić i poprawić, aby uniknąć możliwie jak największej liczby negatywnych zdarzeń w przyszłości i lepiej wyszkolić żołnierzy – twierdzi.
Kończąc wątek wymiany generałów. Prezydent Andrzej Duda najpierw odmówił wymiany szefa sztabu, ale po podaniu się gen. Andrzejczaka do dymisji, tuż przed wyborami parlamentarnymi w 2023 r., na stanowisko szefa SG WP, na wniosek ówczesnego szefa MON, mianował gen. Wiesława Kukułę.
Wątpliwości i zarzuty dotyczące formy certyfikacji WOT
Gen. Waldemar Skrzypczak jest jednym z dowódców (dziś poza służbą), który uważa, że sposób, w jaki certyfikowano WOT, to niepokojący sygnał dla tej formacji, jak i dla całej armii.
Skąd te kontrowersje?
– Szkolenie w naszym wojsku jest wciąż na etapie wielkiej improwizacji. Żołnierze, także WOT, zostali skierowani na granicę i de facto nie szkolą się do zadań zgodnie z ich wojennym przeznaczeniem. Mówię o tym od dawna – podkreśla gen. Skrzypczak.
– O gotowości do wykonywania zadań bojowych nie świadczy przygotowanie żołnierzy do pilnowania granicy, ale do tego, do czego powinni być przygotowywani zgodnie z wojennym przeznaczeniem. Kunszt bojowy zdobywa się podczas ćwiczeń kompanijnych, batalionowych, brygadowych czy dywizyjnych, w polu – dodaje.
Gen. Skrzypczak uważa też, że wielką improwizacją jest również certyfikacja Wojsk Obrony Terytorialnej. WOT certyfikuje się sam.
– Ja bym powiedział, że to jest nowy model wymyślony w Polsce, polegający na samocertyfikacji, czyli na ocenianiu samego siebie. Nic bardziej mylnego, nic bardziej błędnego. To nie może być tak robione – twierdzi.
Według medialnych informacji do przygotowania ćwiczeń WOT wyznaczono gen. Piotra Płonkę, byłego rektora-komendanta Akademii Wojsk Lądowych we Wrocławiu.
Obecnie czeka on w rezerwie kadrowej na stanowisko. Sukces certyfikacji WOT mógłby mu pomóc. Sukcesem może być zainteresowany również gen. Wiesław Kukuła, szef SG WP, twórca WOT, którego budowa formacji będącej oczkiem w głowie byłych szefów MON wyniosła na najwyższe stanowiska.
Jego zastępcą w WOT był gen. Maciej Klisz, obecnie dowódca operacyjny, który odpowiadał za organizację certyfikacji, od którego meldunek o jej wyniku będzie przyjmował gen. Kukuła.
Według gen. Skrzypczaka ten nowo wymyślony w naszej armii sposób certyfikowania, to droga donikąd. Jedynym jego efektem będą ewentualne hura optymistyczne meldunki, że jesteśmy doskonali, wybrani z wybranych, najlepsi na świecie, bo po certyfikacji.
– Powstaje bardzo złudny, bo nieprawdziwy obraz zdolności bojowej armii. To jest bardzo niepokojące i bardzo niebezpieczne dla armii, że ci, którzy odpowiadają za armię, także politycy, dali się zwieść takim hasłom, które nic nie znaczą i nie odnoszą się w żaden sposób do poziomu zdolności bojowej – dodaje gen. Skrzypczak.
Dobre wyszkolenie to jeden z nielicznych przywilejów żołnierza
Kolejna rzecz, na którą warto zwrócić uwagę, to mówienie o weryfikacji całego WOT. To również gen. Skrzypczak uważa za nieporozumienie lub brak wiedzy, na czym polega certyfikacja pododdziałów czy jednostek.
– Nie wyobrażam sobie, że w tak krótkim czasie można było przeprowadzić certyfikację całego WOT. Ktoś nie rozumie, na czym polega certyfikacja, komunikuje o tym publicznie, ludzie w większości też nie wiedzą o co chodzi, są wiec przekonani, że WOT odnotowały kolejny sukces – mówi Skrzypczak.
Wyjaśnia, że taką certyfikację powinny prowadzić wybrane zespoły przygotowujące ćwiczenie dla poddziału, maksymalnie brygady, które muszą praktycznie wypełnić zadania wskazane w tej certyfikacji.
– Nie ma w tej chwili u nas takich struktur, a moim zdaniem nawet takich fachowców, którzy mogliby taką certyfikację przeprowadzić. Niektórym się wydaje, że jeżeli byli w wojskach specjalnych, to mają to do tego wystraczające umiejętności. To jest nieporozumienie, bo nie o taką certyfikację w zakresie wojsk specjalnych chodzi – zapewnia były szef wojsk lądowych.
Zdaniem płk. Mariana Kozłowskiego takie zespoły certyfikacyjne mogłoby na przykład powołać MON czy Biuro Bezpieczeństwa Narodowego. W ich skład mogliby wejść oficerowie, także ci obecnie poza wojskiem, którzy w przeszłości zajmowali się organizacją takich ćwiczeń.
– Po weryfikacji, że są do takich zadań przygotowani, wspólnie z oficerami sztabu zbierającymi wnioski do szkolenia wynikające z wojny w Ukrainie, mogliby przygotować realne scenariusze ćwiczeń certyfikujących, sprawdzić ich wykonanie, by potem sporządzić profesjonalne ekspertyzy, z których wnioski pozwoliłyby dowódcom i MON na niezbędne zmiany szkoleniowe – proponuje płk Kozłowski.
Takie ćwiczenia przyczyniłby się do lepszej organizacji i prowadzenia szkolenia na wysokim, merytorycznym poziomie, a zwłaszcza na poziomie taktycznym.
– Ale skoro „na górze” nie ma strategii szkolenia dostosowywanej systematycznie do zmieniających się potrzeb w tym zakresie, to trudno oczekiwać, żeby dowódca batalionu wiedział, jak ma szkolić żołnierzy i do jakich celów – dodaje gen. Skrzypczak.
Gen. Zbigniew Głowienka, który również był dowódcą wojsk lądowych w latach 2010–2013 przypomina, że dobre szkolenie podwładnych to obowiązek każdego dowódcy. Być dobrze wyszkolonym, to jeden z nielicznych przywilejów żołnierza.
Żołnierskie rzemiosło wykuwa się w polu
– Obecnie nie bardzo wiadomo, jakie są szkoleniowe wymogi wobec żołnierzy i pododdziałów, czego się uczą i czy w ich szkoleniu implementowane są np. doświadczenia wynikające z wojny w Ukrainie – uważa gen. Zbigniew Głowienka.
To, co jego zdaniem wiadomo, to jedynie to, że w armii służą obecnie na wysokich stanowiskach oficerowie, którzy nie widzieli w polu batalionu w ugrupowaniu bojowym, nie mówiąc już o brygadzie. Podkreśla, że bez ćwiczeń pododdziałów i jednostek na poligonie trudno mówić o pełnej ich gotowości do wykonywania zadań bojowych.
Obaj generałowie są zdania, że to, iż obecnie szkolenie taktyczne w pododdziałach nie jest najlepsze, jest przede wszystkim pokłosiem niskiego merytorycznego przygotowania dowódców niskich szczebli, w plutonach i w kompaniach.
– Nie mają tzw. kindersztuby, rzemiosła wojskowego, bo tego nikt ich dostatecznie profesjonalnie nie uczy – mówi gen. Skrzypczak.
– Nie może być tak, że instruktor wie mniej niż żołnierz, którego ma szkolić – dodaje gen. Głowienka.
Nie sprzyja temu „produkcja” oficerów, którzy otrzymują stopień podporucznika po trzymiesięcznym kursie, czy kierowanie na kursy kandydatów, którzy zasłużyli się w organizowaniu pikników wojskowych czy pielgrzymek.
– Nie może być tak, że wojsko ma mieć fajnie. Nie tędy droga. Żołnierskie rzemiosło wykuwa się w polu. Wojsko powinno być „przeczołgane” podczas ćwiczeń taktycznych na poligonach i porządnie ostrzelane. Tego wciąż nie ma i to jest niepokojące – konkluduje Waldemar Skrzypczak.
