Gen. Bogusław Pacek: Stany Zjednoczone Europy w obronności albo uzależnienie od USA lub Chin – taki jest wybór

gen. Bogusław Pacek. fot. INFO FOTO FACTORY
Jaki jest rzeczywisty stan polskiej armii, jak powinna ona wyglądać docelowo i jakie powinna mieć zdolności operacyjne? Jakie wnioski musimy wyciągnąć z wojny w Ukrainie? Dlaczego tak ważne jest budowanie skutecznej obrony cywilnej i odporności społeczeństwa? Jaka powinna być nasza rola w Unii Europejskiej i zależność pomiędzy Unią Europejską a NATO? O tym wszystkim rozmawiamy z generałem dywizji w stanie spoczynku Bogusławem Packiem, dyrektorem Muzeum Wojska Polskiego, profesorem nauk społecznych, doktorem habilitowanym nauk wojskowych, byłym rektorem Akademii Obrony Narodowej.

Panie generale, jest pan dyrektorem Muzeum Wojska Polskiego, ale również profesorem, wykładowcą akademickim, byłym rektorem Akademii Obrony Narodowej, dlatego chociaż sporo się teraz dzieje w bieżącej polityce militarnej, o komentarz do której bardzo chętnie pana także poproszę, to chciałbym zacząć od oceny bardziej akademickiej – w dwóch aspektach, jednym rzeczywistym i drugim, odnoszącym się do sfery życzeniowej.

Jak w tej chwili wygląda tak naprawdę polska armia. Mamy sześć dywizji, mamy podpisane umowy ramowe na setki, tysiące sztuk czołgów, haubic. Mówimy, że liczbę wojska należy zwiększyć – i tu też padają różne liczby – ale tak naprawdę co jest na papierze, a co jest w
rzeczywistości?

Generał Bogusław Pacek: Nie odpowiem panu precyzyjnie, co jest oczywiste, ponieważ każda armia, jeżeli chodzi o ocenę jej zdolności, zachowuje to dla siebie i trzeba być czynnym żołnierzem w tej armii, żeby odpowiadać w 100% wiarygodnie. Mogę podzielić się jednak swoimi ocenami, na podstawie obserwacji, na podstawie różnych spotkań, na podstawie tego co widzę, zastrzegając, że rzetelna informacja mogłaby być przekazana przez dyrektora Departamentu Kontroli czy przez dowódców, chociaż wolę te oceny zewnętrzne niż te sytuacje, gdzie sami się oceniamy.

Jaka to jest armia? To jest armia wielkiej zmiany, dlatego też trudno jeszcze oceniać i dlatego też w różnych rozmowach z kolegami, wciąż czynnymi generałami, pułkownikami, oficerami, podoficerami, przestrzegam przed huraoptymizmem, ponieważ ten huraoptymizm nie może wynikać tylko z tego, że dużo kupujemy, albo że wiele się zmienia, ale rzeczywiście ta zmiana wskazuje na to, że idziemy w stronę sił zbrojnych o dużo większych zdolnościach, niż te które były 5 czy 10 lat temu.

Mamy więc do czynienia z wojskiem wielkiej reformy i wielkiego doskonalenia, i to jest prawda. I to doskonalenie jest różne, w różnych domenach – używając współczesnego języka. Gdybyśmy ocenili poszczególne rodzaje Sił Zbrojnych, to to, co się dzieje w wojskach lądowych jest zmianą bardzo imponującą w porównaniu do innych państw, nawet takich najmocniejszych, jak armia Francji, która ma wojska lądowe rzeczywiście bardzo znaczące, czy Wielkiej Brytanii. Ta zmiana polska jest zmianą bardzo istotną i to jest widoczne, zarówno w wojskach artylerii, jak i w wojskach rakietowych. Ale nie tylko, bo gdybyśmy oceniali wojska zmechanizowane, zmotoryzowane i każde inne, to też widać wielki progres.

Ale to jednak coś innego niż faktyczne zdolności armii do dowodzenia, do obrony, do natarcia, czyli do realizacji działań ofensywnych – do skutecznego, dobrego rozpoznania, zdolności do zabezpieczenia logistycznego i innych działań, które stanowią sens sprawnej armii. A najgorsze co dzisiaj spotykam w mediach i w debacie publicznej, czasami z udziałem osób powiązanych z wojskiem, a nawet z udziałem osób, które kierowały Siłami Zbrojnymi, to jest podawanie wszystkiego liczbowo. Będziemy mieli więcej o 500 czołgów. No i co z tego, że będziemy mieć więcej o 500 czołgów? Ja pytam, jaki jest potencjał tych czołgów? Czy ten czołg rzeczywiście posiada wszystko – od określonej amunicji, od zabezpieczenia logistycznego, bo na wodę nie pojedzie, aż po wyszkolenie załóg w tych czołgach i zgranie tego z innymi środkami, które będą uczestniczyły w walce. To dopiero daje wyobrażenie o rzeczywistym potencjale wojskowym. Fakt, że pan sobie kupi świetny akordeon wcale nie znaczy, że będzie pan świetnym akordeonistą. A nawet jeśli pan jest świetnym akordeonistą, to wcale nie znaczy, że jak będzie pan grał w orkiestrze, to pańskie granie będzie miało sens. I wojsko to właśnie taka orkiestra. To jest orkiestra z mnóstwem instrumentów. I kiedy one wszystkie razem zagrają, łącznie z dyrygentem, to dopiero daje efekt. Dopóki tego nie ma, nie możemy mówić, że ten potencjał jest dużo większy czy dużo mniejszy.

Niemniej jednak z punktu widzenia człowieka, który w tej armii trochę służył, który był w bardzo wielu państwach, który pełnił służbę z żołnierzami innych państw i który widział, jak wyglądają zdolności bojowe innych państw, muszę powiedzieć, że zdolności wojsk lądowych rzeczywiście rosną i z całą pewnością są one coraz lepsze.

 

Wywiad z generałem Bogusławem Packiem można również obejrzeć na kanale portalu Sektor Obronny:

 

To dotyczy domeny lądowej, natomiast – bez wchodzenia w szczegóły – mamy Siły Powietrzne, dzisiaj na współczesnym polu walki bardzo ważne. Jak patrzymy na przygotowania innych państw do ewentualnych wojen – bo wszyscy mówią, że to są wojny, które nigdy nie nastąpią, ale jednak się do nich przygotowują – to siły powietrzne są ogromnie istotne. I to co my możemy dzisiaj położyć na scenie ewentualnego teatru wojennego to nie jest powód do tego, żeby napinać muskuły. To co dopiero wejdzie do sił powietrznych, tak. Czyli, jeżeli mówimy o liczbie posiadanych przez nas samolotów F16, jeżeli mówimy, że samoloty Su-22 odeszły w niepamięć, MIG-29 oddaliśmy do Ukrainy – a jeżeli nawet jeszcze coś zostało to chyba już tego liczyć raczej nie można – to jest to bardzo przeciętny potencjał w Siłach Powietrznych.

Oczywiście Siły Powietrzne to nie tylko samoloty, ale nie rozwijając już tego wątku, ogólnie mogę powiedzieć, że jest to potencjał, który na potrzeby Polski musi być zdecydowanie zwiększony. I on będzie zwiększony, ponieważ mamy zakontraktowane i za chwilę spodziewamy się dostaw samolotów F-35, mamy dostawy i mamy samoloty koreańskie, uzupełniamy to o różne systemy, które są Siłom Powietrznym potrzebne. I to w perspektywie kilku, kilkunastu lat będzie stanowiło znaczne zwiększenie naszego potencjału obronnego. Ale jaki ten potencjał będzie, też trudno teraz ocenić, bo jeżeli to będą powiedzmy te 32 samoloty F-35, jeżeli dołączymy do tego te koreańskie maszyny, jeżeli dołączymy to wszystko, co już mamy, to na pewno nie będzie to już potencjał mały. Będzie to średni potencjał sił powietrznych w Europie.

W Marynarce Wojennej mamy potencjał słaby. Do niedawna był on dramatycznie słaby i to żadna tajemnica, wszyscy o tym wiedzą. Ten potencjał został bardzo mocno zredukowany na przestrzeni kilkudziesięciu lat, bez równoległej odnowy. Czy to jest potencjał potrzebny czy nie? Uczestniczyłem w setkach najróżniejszych debat – i w Polsce, i za granicą – w których zastanawiano się, co my mamy mieć. Czy to jest marynarka na Bałtyk czy marynarka dla NATO, gdy będziemy uczestniczyli w różnych misjach? Bez wątpienia trzeba powiedzieć tak – w Polsce Marynarka Wojenna jest niezbędna. I to niezależnie od tego, czy ktoś mówi, że Morze Bałtyckie jest jeziorem czy morzem, że jest ono w pełni zabezpieczone przez NATO, bo Szwecja i Finlandia go strzeże. Marynarka Wojenna w Polsce jest potrzebna, jak się okazuje, nawet bardziej ze względów gospodarczych niż dla przyszłych, ewentualnych bitew morskich, bo takich raczej rzeczywiście nie przewiduję na jakąś wielką skalę.

I to co w tej chwili robimy, programy, które są teraz realizowane, inwestycje, które są rozpoczęte i planowane, pokazują, że to będzie się rozwijało i chwała decydentom, że tak jest. Ale też bez przesady, nie napinajmy niepotrzebnie muskułów. My przecież lotniskowca nie będziemy mieli, bo nie ma takiej potrzeby, natomiast to co jest planowane rzeczywiście wygląda optymistycznie.  I znowu, jaki będzie przewidywany potencjał Marynarki Wojennej? To co dzisiaj już widać, będzie to średni potencjał państwa położonego nad Morzem Bałtyckim.

Mamy bardzo istotny potencjał w kolejnym rodzaju wojsk – w Wojskach Obrony Terytorialnej. I o dziwo to jest coś, co – niezależnie od różnych debat – jest Polsce potrzebne. Pokazuje to Ukraina, pokazują to inne konflikty, nawet na Bliskim Wschodzie, że potrzebne są wojska do przetrwania.  Do przetrwania państwa i do przetrwania społeczeństwa.

WOT nie są obroną cywilną, bo to jest odrębny temat, natomiast to są wojska potrzebne. Liczbowo są naprawdę bardzo znaczne, bo dzisiaj liczą około 40.000 żołnierzy. I tu akurat liczba żołnierzy może być wyznacznikiem posiadanych zasobów, bo żołnierz z karabinem już stanowi istotny potencjał w Wojskach Obrony Terytorialnej.

Natomiast to co mnie trochę martwi, to kierunek uoperacyjniania Wojsk Obrony Terytorialnej, czyli gubienie zasady terytorialności na rzecz operacyjności. Wojska operacyjne są mobilne, mają wyznaczone kierunki działań. Mogą prowadzić wojnę zarówno na Warmii i Mazurach, jak i – jeśli taka byłaby potrzeba –w Lubuskiem czy na przykład w Małopolsce. Natomiast Wojska Obrony Terytorialnej muszą być liczne i związane terytorialnie.

To co dzisiaj jest też problemem WOT to niestawianie na rozbudowę rezerw. W koncepcji Wojsk Obrony Terytorialnej, której byłem współautorem kilka lat temu, stawialiśmy na kilkaset tysięcy żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej, ale dowiązanych do swojego województwa, do swojego powiatu, do swojej gminy – bardzo terytorialnie. I uważam, że obecna koncepcja WOT powinna być trochę z tym związana. Że na czas pokoju możemy mieć 40.000 czy 50.000 żołnierzy, to są duże liczby. Ale na czas wojny, rezerw mobilizacyjnych w obronie terytorialnej powinniśmy mieć 700.000 żołnierzy, a może więcej. Żołnierzy, którzy bardzo dobrze znają tereny, na których operują, bo to jest ich atut.

Mamy dobrze rozwijające się wojska cyberprzestrzeni. O tym rzadko mówimy, a uważam, że tempo, w jakim rozwijają się w Polsce wojska cyberprzestrzeni jest tempem bardzo imponującym i chyba najszybszym w stosunku do innych. O tym trudno mówić ze szczegółami, ponieważ nie są to rzeczy jawne, natomiast z mojej obserwacji i z moich rozmów z dowódcą wojsk cyberprzestrzeni, a także z innymi oficerami, wygląda to naprawdę dobrze.  Zmiana, która zaszła tu w ciągu ostatnich kilku lat jest zmianą bardzo znaczącą i to jest dobry kierunek.

Do tej oceny stanu polskiej armii brakuje mi tylko czasami generalnie podobnego sposobu myślenia w Polsce. Żeby nie zachwycać się tylko tym, że chcemy mieć 300.000 żołnierzy, bo ja nie wiem, czy powinno być ich 200.000, 300.000 czy 500.000. Wiem natomiast, że Polska potrzebuje określonych zdolności, żeby na przykład zatrzymać na wschodzie czy na granicy kraju – bo dzisiaj są takie ambitne plany – ewentualnego przeciwnika. Żeby go zatrzymać trzeba mieć określone zdolności ognia, zdolności inżynieryjne, zdolności obrony powietrznej. Żeby mieć takie zdolności potrzebna jest na przykład określona liczba wyrzutni HIMARS. Do tego potrzebna jest obsługa, określona ilość zaopatrzenia, paliwa, określona liczba kierowców. I z tego dopiero powinna wynikać liczba żołnierzy, a nie odwrotnie, bo jeżeli dzisiaj mówimy, że mamy 300.000 ludzi, to ja się mam zacząć zastanawiać, do czego ich wykorzystam?

Nie, najpierw mamy określić zadania, które mamy wykonać, a na podstawie tych zadań budujemy dopiero struktury dowiązane do uzbrojenia, do sprzętu, który trzeba obsłużyć. I z tego dopiero wychodzi liczba potrzebnego wojska. Jeżeli tak zrobili decydenci to chwała im za to. I jeżeli w ten sposób wychodzi nam liczba 300.000 żołnierzy, to z całą pewnością nie będzie to armia za duża, biorąc pod uwagę, co my naprawdę potrzebujemy, czyli ile tych elementów systemu obrony powietrznej chcemy, ile artylerii, ile wojsk zmechanizowany, ile osób do obsłużenia tego 1.000 bojowych wozów piechoty Borsuk. To wszystko pewnie daje taką liczbę, tym bardziej, że Wojska Obrony Terytorialnej ją także podwyższają.

Natomiast jeszcze raz przestrzegam przed zachłystywaniem się samymi liczbami. Wyrzutnia sama nie strzela, a nawet gdyby strzelała, to sama nie trafia, bo żeby z tej wyrzutni można było skutecznie prowadzić ogień potrzeba bardzo wielu elementów. Pierwszym jest świetne rozpoznanie, czyli taki element, który powoduje, że trafimy w cel, bo wiemy w ogóle, gdzie się znajduje.

Mamy w tym roku rekordowy budżet obronny – 186 miliardów złotych – oraz niespotykane wcześniej społeczne przyzwolenie na wzrost wydatków na obronność i obronę cywilną. Ale czy wiemy, na czym nam naprawdę zależy? Czy mamy wyznaczone priorytety? Czy mamy strategię?

To, co pan mówi, jest całkowicie słuszne – i dla wojskowych dość oczywiste. Najpierw strategia, a dopiero potem liczby. I to taka strategia, która wynika z realnej oceny zagrożeń i możliwości ich neutralizowania.

Te możliwości muszą być oparte na wiedzy o działaniach naszych sojuszników. Jeśli nasze siły są zbyt małe, by samodzielnie poradzić sobie z zagrożeniem, to strategia musi uwzględniać całe środowisko działania – także NATO i Unię Europejską.

Strategia powinna być rzetelnie wypracowana i przekładana na długofalowe programy: na 5, 10, 15 czy nawet 20 lat. Takie programy powstają – w Sztabie Generalnym, w wojsku – dotyczą różnych sfer bezpieczeństwa.

Z tych programów powinny wynikać plany – ale niestety, w Polsce od dekad bardzo często wygląda to inaczej. Mamy strategię, mamy programy, a plany… robią swoje. Zdarza się, że plany zmieniają się pod wpływem bieżącej sytuacji – i to jest zrozumiałe. Ale brakuje stabilnego, konsekwentnego kierunku.

Są państwa, które dobrze to robią: USA, Chiny, Rosja. Tam cele strategiczne się nie zmieniają, nawet jeśli zmieniają się prezydenci, partie czy rządy. W kwestii bezpieczeństwa cele są stałe. Tego właśnie nam brakuje.

Twierdzi pan, że mamy plany wojskowe, natomiast czy one już uwzględniają sytuację, z którą mamy do czynienia w ostatnich trzech latach? Czy już wyciągnęliśmy wnioski z wojny w Ukrainie i zmodyfikowaliśmy te plany? Wiemy, do czego dążymy?

Dzisiaj Polska przygotowuje się do konfliktu. Do wojny. Nie należy bać się tego określenia, bo im bardziej Polska będzie się przygotowywała, im więcej zrobi, aby być gotowa na wojnę, tym większe jest prawdopodobieństwo, że do tej wojny nie dojdzie.

Polska w ostatnich trzech latach – a być może nie tylko w tych trzech latach, może znacznie wcześniej – zmieniła kierunek swojego działania z takiego kierunku bardzo natowskiego – gdzie trochę być może chwilami nadmiernie nawet szliśmy w międzynarodowe działania, w duży wysiłek żołnierzy w Afganistanie, w Iraku, w Czadzie, gdzie dowodziłem – na rzecz obrony swojego państwa. To jest coś co się zmieniło nie tylko w Polsce, ale to jest też generalna zmiana w NATO.

Dzisiaj te plany są rzeczywiście dostosowywane do obecnej sytuacji i wypracowujemy w Europie nową strategię. I polska strategia też się zmienia – nawet jeżeli nie jest jeszcze zapisana, bo być może nie starcza na wszystko czasu – ona się zmienia na naszych oczach. Nasza strategia to już nie tylko koncepcje, ale konkretne plany i działania wynikające z tych planów. Tarcza Wschód pokazuje, że obawiamy się konfliktu zbrojnego z konkretnego kierunku i na tym konkretnym kierunku się przygotowujemy, wykorzystując warunki terenowe, przepisy prawa, działania w Unii Europejskiej, by włączyć Unię Europejską w działania dotyczące Tarczy Wschód.

To jest jeden z przykładów, ale ich jest więcej. Na przykład stawianie na rozwój Marynarki Wojennej, która okazuje się bardzo potrzeba, bo mamy działania dywersyjne na dnie Bałtyku. Konkretne zagrożenia charakteru natowskiego. To stawienie na obronę powietrzną, na rozwój wojsk, które mają walczyć w cyberprzestrzeni.

To wszystko pokazuje, że nadążamy, ale na pana pytanie, na ile jest to adekwatne do przyszłych zagrożeń nie odpowiem, bo tego tak naprawdę nigdy nikt nie wie. Minione wojny pokazują do czego byliśmy przygotowani, a do czego nie. Ukraina dzisiaj pokazuje, że należy być gotowym nie tylko do wojny wielodomenowej, opisywanej w najbardziej współczesnych źródłach amerykańskich i europejskich, bo wojna w Ukrainie jest połączeniem trzech wojen.

Po pierwsze, wojny pozycyjnej, takiej jak w czasie I wojny światowej, gdzie dwie strony siedzą w okopach i okładają się wykorzystując artylerię i ta artyleria, która ma dłuższy zasięg i więcej pocisków artyleryjskich zwycięża – taki był bardzo długo początek tej wojny.

Po drugie, wykorzystanie elementów wojny manewrowej, bardziej podobnej do II wojny światowej, w której decydują różne sposoby przeprowadzenia operacji. Wojny bardziej nowoczesnej, operacyjnej, z wykorzystaniem współczesnych środków pola walki, takich jak dobre rozpoznanie, od wywiadu, przez dane gromadzone z dronów i samolotów rozpoznawczych, aż po rozpoznanie satelitarne.

Po trzecie, to wojna przyszłości, w której walczą drony. Tego nie było ani w czasie II wojny światowej ani w różnych wojnach po II wojnie światowej. To jest pierwsza wojna, w której na taką skalę drony decydują o powodzeniu na polu walki. I z tego korzystają obie strony. I Rosjanie i Ukraińcy wysyłają tych dronów setki i bywa, że jednego dnia spada na ziemię zestrzelonych dronów więcej niż do niedawna państwa w ogóle miały na stanie. To jest też wojna, w której ogromną rolę odgrywają również narzędzia elektromagnetyczne, które wchodzą w grę podczas rozpoznania, ale również do oddziaływania na broń przeciwnika – do przejmowania trajektorii lotu pocisków, do przejmowania różnego typu danych, do wpływania na pole walki działaniem sztucznej inteligencji.

To wszystko pokazuje, że nie można twierdzić, że generałowie przygotowując się do wojen w przyszłości błądzą stosując utarte schematy. Jak się okazuje nie błądzą, bo trzeba było być gotowym do takiej wojny, w której Ukraina od 2014 roku używała najstarszych czołgów i najstarszych transporterów i wszystko co miała było przydatne.

Nie można też powiedzieć, że istnieje jakiś model, który każe Polsce na przykład rozwijać się tylko do wojny przyszłości. Dalej potrzebna będzie obrona terytorialna, nawet ta tradycyjna, taka z karabinem, z dobrym rozpoznaniem, znajomością terenu i z wyszkoleniem żołnierza, który broni swoje ojcowizny. Potrzebna jest nowoczesna artyleria, potrzebne są Siły Powietrzne i Marynarka Wojenna. Potrzebne są Wojska Specjalne, które też odgrywają w wojnie dużą rolę, choć rzadko o tym mówimy.

Polska, według mnie, wykorzystuje doświadczenia ukraińskie. Przygotowuje się do przyszłego konfliktu, który może mieć charakter różnoraki. Jeżeli dzisiaj widzę w tych przygotowaniach słabsze strony to one wynikają z możliwości państwa, ponieważ to czego się boję najbardziej to naszego przygotowania w zakresie obrony powietrznej. Wojna w Ukrainie, ale nie tylko wojna w Ukrainie, bo również wojna na Bliskim Wschodzie, pokazała jak istotna jest skuteczność obrony powietrznej połączonej z działaniem sił powietrznych. To jest na pewno coś, co w Polsce będzie musiało być wzmacniane, bo tą liczbą baterii i środków w obronie powietrznej, które mamy, Polski byśmy nie obronili, a przeciwnik sobie doskonale z tego zdaje sprawę.

Koniecznością jest też inne podejście do obrony infrastruktury krytycznej. To jest wielka lekcja z Ukrainy. Dzisiaj wojen nie prowadzi się po to, żeby zabić miliony żołnierzy. Te miliony masowo ginęły już po 1945 roku w Korei, w Wietnamie, w różnych innych konfliktach. Dzisiaj w Ukrainie zginęło między 12.000–14.000 cywili, żołnierzy – według różnych źródeł – podaje się, że około 70.000. To jest oczywiście dramat i pochylamy się z należnym szacunkiem nad każdą ofiarą wojny, jednak to jest inny obraz wojny niż tych, które miały miejsce wcześniej. Obecnie agresorowi nie zależy na tym, żeby zabić jak najwięcej ludzi. Agresorowi zależy na tym, żeby zmusić tych ludzi do wypełnienia jego woli. I Rosja zmusza Ukrainę do wypełnienia swojej woli. Ona chce przejąć Ukrainę, a nie zabić Ukraińców. Chce, żeby Ukraińcy działali na rzecz Ukrainy, ale dla Rosji. W związku z powyższym też trzeba być na to gotowym, bo dzisiaj, żeby obezwładnić Polskę – patrząc na to, co się dzieje w Ukrainie – przeciwnik przede wszystkim zaatakuje wrażliwe elementy naszego układu nerwowego, czyli to wszystko, co stanowi infrastrukturę krytyczną.

I tu pojawia się konieczność odpowiedzi na pytanie, kto to obroni i czy mamy odpowiednią liczbę środków, żeby stawić czoła tym zagrożeniem. Zachód oczywiście pomaga, jak patrzymy na pociski manewrujące Taurus, gdzieś w Kijowie, czy amerykańskie systemy Patriot, rozlokowane w różnych miejscach, gdzie trwają walki, ale także chronią chociażby naszą bazę logistyczno-przeładunkową Rzeszów-Jasionka, która dzisiaj jest przecież jawna i nagle mogłaby przestać działać. Ale tylko nieliczne elementy infrastruktury są tak dobrze chronione.

Musimy jednak zdawać sobie sprawę z tego, że Ukraina jest dzisiaj w bardzo dramatycznej sytuacji nie dlatego, że zginęło tak dużo żołnierzy, nawet nie tylko dlatego, że popełniła mnóstwo błędów i nie dlatego, że środków pola walki jest za mało – chociaż jest ich za mało – ale dlatego, że Rosjanie bardzo skutecznie i precyzyjnie uderzają od kilku lat, a już ostatnie 2 lata bardzo skutecznie – w infrastrukturę krytyczną. Zmniejszają w ten sposób wolę walki i zwiększają przygnębienie narodu. Poprzez celne uderzanie w węzły komunikacyjne, elektrociepłownie, ciepłownie i w różnego typu ważne elementy powodują, że zimą jest zimno, że jest ciemno, że człowiekowi po prostu nie chce się żyć. Nie chodzi już tylko o to, że nie chce się walczyć i bronić swojego państwa. Nie chce się po prostu żyć. Człowiek jest zmęczony, przygnębiony, pełen braku nadziei i ten brak nadziei na lepsze jutro wyrażany zbiorowo staje się zjawiskiem, które powoduje, że przeciwnik osiąga swój cel.

Dzisiaj jednym z celów, który osiągnął Putin na Ukrainie jest ten ogromny spadek woli walki i woli do obrony swojego państwa. Dezercje nie są w Ukrainie czymś nadzwyczajnym. Ta ucieczka z Ukrainy opłacana łapówkami na dużą skalę – czasami to jest kilka, czasami kilkanaście tysięcy dolarów – o czymś świadczy. Jeżeli marzeniem przeciętnego Ukraińca w 2022 roku było pobicie ruskich i wyrzucenie ich ze swojego terytorium – i o tym się rozmawiało na każdym kroku z Ukraińcami, którzy byli pełni motywacji, pełni energii, pełni wiary, a mówię to jako człowiek, który kontaktów z Ukraińcami ma bardzo dużo – to dzisiaj
najczęściej zadawane jest pytanie o możliwy wyjazdu z Ukrainy, o wizę, o jakieś zaproszenie, może na konferencję. I to jest bardzo złe, bo Ukraina przegrywa wojnę nie tylko w obwodzie kurskim czy w obwodzie donieckim. Ukraina przegrywa wojnę w obszarze migracyjnym.

Z 48 milionów ludzi na początku 2014 roku, gdy faktycznie zaczęła się wojna, liczba ludzi mieszkających w Ukrainie zmalała w ciągu kilku lat do niecałych 40 mln osób.
Dzisiaj sami Ukraińcy mówią, że jest ich około 28 milionów. Cytując za danymi ukraińskimi przewiduje się, że w najbliższych latach będzie w Ukrainie 21–22 miliony osób. Czyli tylko połowa państwa. Kto zatrzyma ten eksodus? To pytanie już nie tylko o to, kto będzie odbudowywał Ukrainę, ale kto tam będzie żył i pracował?

Polska jest także bardzo zagrożona demograficznie i warto brać z tego przykład, bo i nas – według danych naukowych badaczy, którzy zajmują się prognozowaniem demografii w świecie – będzie około 30 milionów osób, jeżeli nic się nie zmieni.

W tym kontekście nie unikniemy tematu obrony cywilnej, budowania odporności społecznej, a także budowania rezerw. Jakie powinniśmy z Ukrainy wyciągnąć wnioski w tym zakresie, czyli co zrobić, żeby przygotować społeczeństwo na ewentualne sytuacje kryzysowe, na sytuacje dywersyjne związane z atakami na obiekty infrastruktury krytycznej, po to, żebyśmy byli przygotowani, żeby nam się chciało żyć, żeby nam się chciało budować, żebyśmy nie myśleli o tym jak uciec? I w związku z tym, czy tworzenie rezerw, powszechne programy trenowania z wojskiem – jednodniowe, dwudniowe, tygodniowe – wakacje z wojskiem, ma sens? Czy to będzie właśnie elementem budowy takiej jedności narodowej, czy to raczej narzędzia propagandowe?

Zadał mi pan w jednym zdaniu dwa pytania i ja je oddzielę, bo budowanie rezerw mobilizacyjnych dotyczy wojska i działalności militarnej, a obrona cywilna dotyczy spraw cywilnych.

Pytanie o rezerwy mobilizacyjne to jest strzał w dziesiątkę. Absolutnie pokazuje to ta wojna i pokazują to wszystkie inne wojny, które miały miejsce. Nie chcę tu używać sloganu, że to rezerwy wygrywały wojny, ale tak jest.
Ukraina miała około 180.000 żołnierzy w momencie, gdy wojna się rozpoczynała, chociaż tych wojsk operacyjnych aż tak dużo nie było, bo to była armia w dużym stopniu zbiurokratyzowana. Ale niezależnie od tego, jeżeli zginęło około 70.000 żołnierzy, a około 300.000 jest ciężko rannych, to kto został? Została jakaś część tych, którzy zaczęli wojnę, ale większość z nich już została wyeliminowana, bo nawet jeżeli nie zginęli, to albo zostali ranni, albo psychicznie są na tyle zdołowani lub zmęczeni tą wojną, że wątpliwe jest ich wykorzystanie.

Dzisiaj w Ukrainie walczą więc głównie rezerwiści i jakość rezerw decyduje o poziomie wojny. To, że dzisiaj jest Ukraińcom tak ciężko walczyć wynika z tego, że jakość rezerw ukraińskich była słaba.

W Polsce tylko część rezerw jest dobra. Bo jeżeli ktoś odszedł do cywila po latach służby, a był świetnie wyszkolony i jeszcze można go wziąć na wojnę, to są świetne rezerwy.  Taki żołnierz, jeżeli zostanie wcielony jako rezerwy mobilizacyjne, nie musi się zbyt dużo szkolić, żeby wykonywać podobne rzeczy, które wykonywał wcześniej. Natomiast w przypadku takich rezerwistów, którzy byli na krótkim przeszkoleniu i przez 15 lat się prawie nie szkolili, ich zdolność bojowa schodzi gwałtownie bardzo nisko. A jeżeli jeszcze szkolenie tych rezerw zastępowało się ćwiczeniami jednodniowymi, gdzie można było przymierzyć mundur, buty i odhaczyć na liście obecność, to już zaczyna być poważny problem, bo to zdecydowanie za mało.

Problem rezerw mobilizacyjnych to jest dla nas zasadnicze wyzwanie, ponieważ my żyjemy teraz inną armią. Armia, która ma stanowić rezerwy mobilizacyjne to jest armia, która musi przyjść i zastąpić w czołgu Abrams czy Leopard kolegów, żołnierzy, którzy tam się szkolili miesiące lub lata.

W związku z powyższym w przypadku żołnierza przeznaczonego do kołowego transportera opancerzonego Rosomak, bojowego wozu piechoty Borsuk, do innych nowoczesnych środków, które są wykorzystane wszędzie – w wojskach chemicznych, inżynieryjnych, w artylerii czy w Siłach Powietrznych, obojętnie czy chodzi o działania w powietrzu czy na płycie lotniska – te rezerwy mobilizacyjne muszą być przygotowywane w różny sposób. I tego w Polsce nie mamy.

Dobre, wyspecjalizowane rezerwy tworzy się systemowo. Skracając zawodową służbę, by żołnierze wcześniej odchodzili do rezerwy i byli aktywni. Przez dobrowolną zasadniczą służbę wojskową (obecnie 11 miesięcy) – ale nawet to nie wystarczy, jeśli nie będzie ciągłości szkolenia. Przez regularne ćwiczenia zgrywające – kompania, batalion, brygada, dywizja. To nie tylko indywidualne umiejętności, ale też zdolność do wspólnego działania.

Nie wystarczy mieć 500.000 ludzi w systemie. Musimy mieć rezerwy jakościowe, które w każdej chwili można skierować na Leopardy, Rosomaki, Abramsy, systemy inżynieryjne czy chemiczne. One muszą umieć obsługiwać ten sprzęt, a nie uczyć się od zera w czasie wojny.

Znam przypadki z Ukrainy – z rozmów z ukraińskimi oficerami – gdzie porucznik czy kapitan rezerwy nie potrafił dowodzić, a żołnierze sami go odsuwali i wybierali bardziej doświadczonego sierżanta czy kaprala. To pokazuje, jak ważna jest jakość, nie stopień.

Wojska operacyjne, Wojska Obrony Terytorialnej – i wszystko co wspomaga je w systemie obronnym państwa – prowadzą określone działania, ale zajmują się walką. Mają przed sobą jakieś wojska i na tym się koncentrują. A wojna w Ukrainie i doktryna rosyjska wygłoszona w 2019 roku przez generała Valerija Vasilyevicha Gerasimova, szefa sztabu generalnego sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej, mówi o tym, że priorytetowy jest między innymi rozwój militarnych technologii i uderzanie w infrastrukturę krytyczną wroga, włączając w to zarówno cywilne, jak i wojskowe cele, a także manipulowanie opinią publiczną i wpływanie na działania wroga za pomocą propagandy i cyberataków.

Tak, i to oznacza – i Ukraina to pokazuje – że wojna trwa koło Pokrovska, w obwodzie donieckim, a rakiety uderzają koło Lwowa. W związku z powyższym nikt nie wie, w którym miejscu zostanie zaatakowana Ukraina. Współczesne środki rażenia, szczególnie dalekiego zasięgu, pozwalają na prowadzenie działań ofensywnych niekoniecznie w jakimś pasie w obwodzie donieckim, ługańskim, chersońskim, tylko w dowolnym miejscu danego kraju. Do tego służą rakiety manewrujące, do tego służą drony, do tego służą samoloty, które przenoszą pociski. I dlatego tak potrzebna jest obrona cywilna. Oczywiście niezbędne są także skuteczne elementy obrony powietrznej, ale jeżeli chodzi o przetrwanie państwa i przetrwanie narodu, ale też w dużym stopniu przetrwanie mienia, wielką rolę do odegrania ma właśnie obrona cywilna.

Jeżeli mamy określić, za co odpowiedzialna jest obrona cywilna, to jej pierwszym i podstawowym celem jest zapewnienie przetrwania ludzi i mienia, a nie losy wojny. Bo obrona cywilna nie jest do tego, żeby walczyć na wojnie. Ona może pomóc w jakiś sposób wojsku, ale to nie jest jej główne zadanie.

Dzisiaj, to co zrobiło już państwo dobrego, to jest to, że po dekadach oczekiwania jest wreszcie ustawa o ochronie ludności i obronie cywilnej, która weszła w życie 1 stycznia 2025 roku.

Dostrzegam oczywiście słabsze strony, wiem też, że wdrożenie tych założeń będzie wymagało czasu i pieniędzy, ale uważam, że to jest odrobiona lekcja. Jest jednak również lekcja nieodrobiona, ponieważ obrona cywilna to nie tylko Państwowa Straż Pożarna i nie tylko Ochotnicza Straż Pożarna, a ten system w dużej mierze na nich się teraz opiera.

Obrona cywilna to przede wszystkim zdolność województwa, powiatu, ale przede wszystkim gminy, do tego, żeby na jej terenie przetrwali ludzie i określone elementy infrastruktury szczególnie istotnej. I tu jest słabo. Wiem, że to wymaga czasu. Wiem, że się zaczęły szkolenia wojewodów, starostów, wójtów, burmistrzów i prezydentów – i dobrze, bo trzeba ich wyszkolić – ale ta lekcja jest bardzo długa i trzeba intensywnie działać, ponieważ nie jest prawdą, że Polska jest w stanie zbudować schrony dla 100% obywateli – ani w ciągu kilku miesięcy, ani w ciągu kilku lat, bo nie ma kraju, który ma tego typu infrastrukturę dla wszystkich swoich mieszkańców.

W Polsce też nie ma możliwości zbudowania schronów dla wszystkich.  Są budowane i planowane nowe schrony, są też wykorzystywane lub odnawiane sukcesywnie te budowle, które już istnieją, a zostały przez lata zaniedbane. Trochę lepiej może być z miejscami ukrycia, bo będzie je można pewnie wybudować szybciej i więcej, ale to co jest najważniejsze, to potrzeba edukacji – pokazywanie zagrożeń, szkolenia, jak prowadzić ewakuację, gdzie się ewakuować, co przygotować do zabrania ze sobą. Są tysiące rzeczy, które każdy mieszkaniec może zrobić samemu, nie czekając na to, aż minister spraw wewnętrznych i administracji przekaże kolejne wytyczne. Trzeba obywatelowi powiedzieć – tak jak na przykład w przypadku powodzi – że państwo ma budować wały, państwo ma przygotować śmigłowce, gdyby trzeba było cię ratować, kochany Polaku, państwo ma robić jeszcze wiele innych rzeczy, ale ty sam, drogi obywatelu, musisz też wiedzieć, co powinieneś mieć, jak się zachować, jakie zgromadzić zapasy na wypadek sytuacji nadzwyczajnej. I tak samo jest w obronie cywilnej.

Nie możemy nie wspomnieć o wydarzeniach i decyzjach, które miały miejsce i w Polsce i w Unii Europejskiej. Z jednej strony rekordowy budżet na obronność wysokości 800 miliardów euro przeznaczony przez Unię Europejską na rozbudowę infrastruktury i na projekty związane z obronnością. Z drugiej strony to co widzieliśmy na własnym podwórku, czyli Tarcza wschód, i wielka debata w naszym parlamencie czy powinien to być nasz narodowy projekt czy jednak projekt wspólnotowy, bo część sceny politycznej uważa, że to jest oddanie suwerenności w ręce Unii Europejskiej. Co powinno należeć do kompetencji Unii, a co pozostać wyłącznie w rękach Polski?

To jedno z najważniejszych pytań, przed jakimi stoimy. Bo dziś jesteśmy na rozdrożu – albo się zjednoczymy, albo zginiemy.

Zgadzam się tu z Angelą Merkel, która – po latach – przyznaje, że jeżeli teraz się nie zjednoczymy, Europa nie przetrwa jako siła. Świat zmierza do dużego zderzenia – i to niekoniecznie z Rosją, ale przede wszystkim między Chinami a Stanami Zjednoczonymi.

W tym starciu Rosja może skorzystać z okazji. Gdy wielcy będą zajęci sobą – na przykład na Morzu Południowochińskim – Rosja może wykorzystać moment, by rozszerzyć swoje wpływy, a Europa znajdzie się w bardzo trudnej sytuacji.

Są też inne obszary napięć: Bliski Wschód – Iran, Syria, Turcja, Izrael.

Azja Wschodnia – Indie, Japonia, Indonezja.

Afryka – gdzie wielkie mocarstwa prowadzą cichą rywalizację o zasoby.

Europa musi mieć własny plan. I Polska musi go mieć również – ale nie jako samotna wyspa.

Rosja korzysta z unikalnej szansy. Ma gaz, ropę, węgiel, metale ziem rzadkich, olbrzymie terytorium. I chociaż jest osłabiona sankcjami, to jednak ma potencjał – który wielkie państwa będą musiały brać pod uwagę.

Tak więc, na pytanie, czy takie projekty jak Tarcza Wschód powinny być projektami narodowymi czy wspólnotowymi należy odpowiedzieć, że to nie jest alternatywa. Tarcza Wschód to musi być projekt narodowy w realizacji i odpowiedzialności, ale wspólnotowy w zakresie wsparcia, koordynacji, logistyki i interoperacyjności. NATO i Unia Europejska muszą być w to zaangażowane. Sama Polska nie obroni całej wschodniej flanki NATO.

Jeśli chcemy, by Zachód traktował nas poważnie, musimy prowadzić projekty na własną rękę – ale nie w kontrze do sojuszników. Wspólnie. Spójnie. Nie chodzi o to, by oddawać suwerenność, ale by budować wspólne bezpieczeństwo – takie, które będzie działało niezależnie od zmiany rządu, ministra czy prezydenta. Jak w USA, Chinach, Rosji. Tam strategia się nie zmienia co kadencję.

Polska ma ogromny potencjał, ale też wielką odpowiedzialność. Jesteśmy jednym z kluczowych krajów NATO i UE na wschodniej flance. Jeśli chcemy być bezpieczni – musimy myśleć w kategoriach strategii, nie haseł. Liczby, zakupy i deklaracje to za mało. Liczy się zdolność – do walki, do obrony, do przetrwania.

A zdolność buduje się:

  • w sztabach – planami,
  • w jednostkach – szkoleniem,
  • w społeczeństwie – odpornością,
  • w polityce – konsekwencją.

Czy to nie oznacza, że zamiast budować odrębną europejską armię, lepiej byłoby wykorzystać jako podwaliny europejską część NATO i z niej stworzyć Europejskie Siły Zbrojne?

O tym mówię. To jest moja koncepcja, którą głoszę już od bardzo dawna. Mianowicie, aby Sojusz Północnoatlantycki składał się z dwóch części – z części amerykańskiej i z części europejskiej – i żeby w Europie dedykować do tego systemu armię. My w NATO też dedykujemy tylko pewne elementy. Dlatego łatwo się mądrzyć potencjałem NATO tak długo, jak się ma Stany Zjednoczone. Nie ma co ukrywać – bez Stanów Zjednoczonych nie ma NATO, nie ma Sojuszu.

Bo jeżeli odłożymy Sojusz Północnoatlantycki, to wyobraźmy sobie przyszły konflikt. Zaczyna się taka rozmowa, jak była przed misją w Czadzie. Owszem, była Polska, Francja, Irlandia – trzy główne siły – no ale tu państw jest 27. I będzie ważna Słowenia, Słowacja, i Litwa, Łotwa czy Estonia – te małe kraje NATO też się będą liczyły. Ale nie na takiej zasadzie, że każde z nich będzie decydowało, czy da po plutonie czy kompanii.

Jeśli ktoś dzisiaj mówi, jak Donald Tusk, ilu mamy żołnierzy, ile mamy określonych elementów uzbrojenia – to pięknie brzmi, tylko niestety niewiele oznacza tak długo, dopóki nie tylko nie będziemy mieli koncepcji, ale dopóki nie zmienimy sposobu myślenia. Więc Europa ojczyzn tak – ale w sprawach politycznych, gospodarczych, dyplomatycznych – natomiast jeżeli Europa ma mieć zdolność do samodzielnej obrony, to muszą być spełnione odpowiednie warunki.

Przede wszystkim, musi powstać wspólny system – europejski system – w którym państwa zmienią swoje podejście. Nie one będą dedykować, co mogą dać, tylko będzie jasno ustalone i wypracowane, że w przypadku takiej konieczności polska armia, niemiecka armia, i każda inna, będzie broniła Europy oddelegowując określone zasoby. To jest pozbycie się wielu spraw – to jest prawda. Ale dzisiaj mamy czcze gadanie i pokazywanie, jacy jesteśmy wielcy – pełen romantyzm. Możemy naśladować i cytować wieszczów. Romantyzm jest piękny. Ale teraz liczy się pozytywizm i realizm. A realizm jest taki, że na wschodzie jest przeciwnik, który się bardzo szybko zbroi. To my odpowiadamy – też się zbroimy. Po drugiej stronie jest przeciwnik, który zwiększa liczbę żołnierzy do półtora miliona. No to my też zwiększamy nasze armie w wielu państwach europejskich. Dobrze, że już to widzimy i działamy adekwatnie.

I teraz – na wschodzie ten przeciwnik szkoli się w ramach systemowej armii, gdzie występują wszystkie domeny – rozbudowane do kosmicznej, bo i taką mają. A my rozbudowujemy – lepiej lub gorzej – różne systemy w ramach oddzielnych państw, ale nie mamy w Europie niczego, co zapewniłoby wspólne użycie tych wojsk, nawet gdyby była taka wola. A nawet nie ma takiej woli do wspólnego użycia tych wojsk w momencie, gdy doszłoby do zagrożenia, bo wciąż głównie – nie tylko Polska – opieramy się na zdolnościach amerykańskich i na tym niesieniu pomocy przez Stany Zjednoczone. I mówimy: NATO, NATO, NATO. Zaklinamy i powtarzamy jak mantrę „artykuł 5 traktatu waszyngtońskiego”. I nawet artykuł 3 traktatu waszyngtońskiego, który mówi o tym, że mamy być samodzielni, pozostaje cały czas w cieniu.

Tylko co z tego, że będziemy sami zdolni. Jeżeli Polska będzie miała super żołnierzy – niech będzie 300.000 – i uzbrojenie, sprzęt, samoloty – to jeszcze jest za mało, żeby Polska obroniła się sama. To jest na tyle dużo, że może nie warto jej atakować – bo za dużo krwi pójdzie na jej pokonanie – ale to jest nadal za mało, bo jesteśmy średnim państwem. W związku z powyższym musimy być z kimś w Sojuszu.

Być może rozwiązaniem jest właśnie to, o czym mówię – czyli budowanie europejskich zdolności, zmiana sposobu myślenia. Może jeszcze bardziej to zagrożenie musi zajrzeć nam w oczy. Może jeszcze za słabo to zagrożenie odczuwamy. I przywódcy państw rzeczywiście zachowują się tak, jakby wiedzieli więcej niż mogą nam powiedzieć. Ale wyraźnie patrzą nam w oczy poprzez media i mówią – tak jak mówi premier – jesteśmy w stanie przedwojennym. Przygotowujemy się do wojny. Dobrze, że dodają, że może jej nie być – bo może niektórzy podejmowaliby już jakieś paniczne działania, a nie o to chodzi. Ale jeżeli tak, to musimy pójść dalej w Europie. I trzeba sobie zadać pytanie, jak to zrobić racjonalnie – i nieważne kto będzie przy władzy, taka czy inna partia.

Dzisiaj chodzi o najważniejsze – o przetrwanie Europy. Bo jeżeli Stany Zjednoczone wyjdą z Europy ze swoimi zdolnościami do obrony, to jest jak jest. Pozostaje 27 państw i kto wie, jak się ma bronić Litwa, Łotwa czy Estonia? Kto ją broni? Sama Polska? A reszta? Nie wiemy, jak się zachowa. Dzisiaj nawet artykuł 5 to za mało, bo on jest artykułem dobrym, ale jednak wymagającym – przy takim zagrożeniu – kolejnej zmiany, która zagwarantuje użycie wojsk, a nie tylko przewidzi, że taka możliwość istnieje. Dzisiaj to jest deklaracja o użyciu, która zamieni się w czyn dopiero, jak to zagrożenie powstanie. Ale jaka to będzie odpowiedź – artykuł 5 nie mówi.

Czy każde państwo na pewno użyje swojej armii? Ile i jakiego wojska da? Czy przyleci brygada, czy dwa samoloty? Czy pomoże militarnie, czy podniesie swoją armię tak, jak to jest przewidziane w planach ewentualnościowych czy innych odpowiednich planach, jeżeli takie w ogóle są? Ja dzisiaj tego nie wiem. I jeżeli będzie ktokolwiek chciał mówić uczciwie, to przecież nikt do końca tego nie wie. Jak zareaguje Portugalia albo Grecja na wypadek zagrożenia Łotwy czy Litwy?

Czyli tak naprawdę kluczowe jest w tej chwili przekucie jedności politycznej na poziomie europejskim w jedność i zdolność operacyjną Europy w przypadku wojny?

Trzeba stworzyć zdolności Europy do działań militarnych w taki sposób, aby Europa – nie mająca takiego wielkiego potencjału jak Stany Zjednoczone – mogła go zbudować albo uzupełnić. I dlatego wskazuję na Turcję. Bo Unia Europejska ma jedną wadę – jeżeli chodzi o postrzeganie jej zdolności militarnych na przyszłość – rozbieżność interesów. Dużo łatwiej byłoby budować taki pakt militarny oparty na państwach, które mają wspólne interesy, wspólne zagrożenia. W Europie to jest: Ukraina, Polska, Finlandia, Szwecja, Litwa, Łotwa, Estonia, Niemcy, Słowacja, Czechy, Rumunia.

Wymieniłem prawie wszystkie kraje, które mają taki interes jak my, bo na przykład – czy taki sam interes będzie miała Grecja? Nie wiem. My też – gdy Grecy mieli interes związany z relokacją migrantów napływających z Afryki – jako społeczeństwo nie wykazaliśmy żadnej empatii, co było zrozumiałe. Nie czuliśmy wówczas tych zagrożeń. Dopiero teraz je czujemy, gdy mamy nawałnicę nielegalnych migrantów na granicy z Białorusią i widzimy, że to jest jednak ogromny problem.

W związku z powyższym nie mam złudzeń, że problem jednolitego myślenia w Unii Europejskiej będzie występował. Dlatego trzeba wypracować model, który pozwoli w razie czego uruchomić cały potencjał europejski. Ale jak to zrobić? Jak przekonać do tego wszystkie państwa? Jak przekonać Chorwację, że ma wydzielać żołnierzy do walki na wschodniej flance NATO? W imię jakiego hasła? W końcu ci żołnierze będą ginąć. I co wtedy?

Dlatego tak ważne jest to określenie, którego ja się nie boję – Stany Zjednoczone Europy w obronności. Jeżeli nie będziemy mieli w tym kontekście Stanów Zjednoczonych Europy, to nie będziemy mieli obronności. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej są silne jednością tak naprawdę 50 „państw”, ale każdy z nich, samodzielnie występujące, nie oznacza zbyt wiele. Poprzez to, że one się zjednoczyły, dało im siłę. Oczywiście nie namawiam do takiego jednoczenia jak Stany Zjednoczone Ameryki. Jesteśmy inni niż Amerykanie. Ale w obronności innego wyjścia nie ma. Albo zbudujemy wspólny potencjał – nie oparty wyłącznie na liczbach, ale na jedności – albo, co brzmi poważnie i być może wymaga osobnej dyskusji, staniemy przed alternatywą: całkowitym uzależnieniem od jednego z globalnych graczy. Trzeba to jasno powiedzieć.

Jeśli nie oprzemy się na innym, zbiorowym myśleniu, to sytuacja będzie trudna. Oczywiście, poprawiamy wiele naszych zdolności. Unia Europejska – chwała jej za to, co już osiągnęła – podejmuje słuszne działania i myśli we właściwy sposób. To podejście osłabia dominację innych mocarstw i być może wystarczy. Jeśli jednak nie wystarczy, to możliwości, które możemy zbudować w ramach Unii, okażą się zbyt skromne – jeśli pozostaniemy tylko luźnym zlepkiem państw.

Europa stoi dziś przed wyborem i ma dziś dwa wyjścia – albo pójdziemy własną drogą, albo pozostaniemy zależni od Stanów Zjednoczonych. Nie twierdzę, że chodzi o dominację „spod buta”, ale o realne uzależnienie od amerykańskich decyzji dotyczących bezpieczeństwa w Europie. Jeśli natomiast USA się wycofają, pozostaną tylko dwa kraje o takim potencjale, który mógłby zapewnić Europie bezpieczeństwo. Jednym z nich jest Rosja – która z oczywistych względów odpada jako przeciwnik. Drugim są Chiny.

Na razie Chiny nie angażują się na Bałtyku – i całe szczęście, bo nikt nie chce prowokować Stanów Zjednoczonych – ale reakcją na obecną politykę prezydenta Donalda Trumpa może być, i mówię to otwarcie, zbliżenie państw europejskich do Chińskiej Republiki Ludowej – nie tylko na płaszczyźnie gospodarczej.

Chiny są dziś najszybciej zbrojącym się państwem świata. Co roku inwestują ogromne, rosnące sumy w rozwój militarny. Pędzą w kierunku nowoczesnych technologii wojskowych i sztucznej inteligencji, która może odegrać kluczową rolę w działaniach zbrojnych. To ogromne państwo nie musi toczyć wojen, by odstraszać potencjalnych agresorów – wystarczy sam potencjał odstraszania. Tę zdolność mają dziś jeszcze tylko Stany Zjednoczone.

Na świecie są dwa mocarstwa. Obecnie, przy aktywnym zaangażowaniu, USA można jeszcze przeciwdziałać wybuchowi wojny w Europie. Ale Amerykanie muszą użyć wszystkich dostępnych narzędzi – politycznych, gospodarczych, finansowych, walutowych – by temu zapobiegać.

Spójrzmy, z kim dziś liczy się Władimir Putin? Z kim rozmawia? To nie jest kwestia jego arogancji w publicznych wystąpieniach. Drugim kluczowym aktorem – prócz Stanów Zjednoczonych – są Chiny. Te dwa państwa są dziś w stanie kształtować globalne bezpieczeństwo – i to nie tylko na jednym kontynencie. Mają ku temu pełen arsenał narzędzi: militarnych, gospodarczych i politycznych.

Oby moje słowa okazały się chybione, ale jeśli Stany Zjednoczone nie powrócą na proeuropejski kurs, mogą postawić wielkie kraje – takie jak Niemcy, Francja czy przede wszystkim Wielka Brytania – w bardzo niekorzystnej sytuacji.

W Chinach mówi się otwarcie: „jesteśmy stabilizatorem świata”. Trzeba to rozumieć w taki sposób, że „jeśli zacznie się wam chwiać grunt pod nogami, jeśli wszystko zacznie się trząść – my to ustabilizujemy”. To zapowiedź radykalnej zmiany globalnego układu sił, który funkcjonuje od kilkudziesięciu lat. Chińczycy nie ukrywają swoich intencji. Pierwszy punkt ich cztero- lub pięciopunktowej strategii to powrót Chin do roli, jaką pełniły przez 5.000 lat. Ich zdaniem mają pełne prawo być równorzędnym partnerem dla Stanów Zjednoczonych.

Chiny mówią o świecie wielobiegunowym, ale jestem przekonany, że dążą raczej do świata jednobiegunowego – tylko że tym razem to nie Stany Zjednoczone mają pilnować ładu, lecz właśnie one same.

 

gen. dyw. prof. Bogusław Pacek
generał dywizji w stanie spoczynku, doktor habilitowany nauk społecznych, wykładowca akademicki, ekspert w dziedzinie bezpieczeństwa międzynarodowego, obronności oraz edukacji wojskowej.
Dyrektor Muzeum Wojska Polskiego. Były rektor-komendant Akademii Obrony Narodowej (obecnie Akademia Sztuki Wojennej), doradca Ministra Obrony Narodowej, a także specjalny doradca Szefa Sztabu Generalnego WP ds. współpracy międzynarodowej. Były Komendant Główny Żandarmerii Wojskowej, zastępca dowódcy Operacji Wojskowej EUFOR w Czadzie oraz Republice Środkowoafrykańskiej. Był pierwszym polskim generałem wyznaczonym na stanowisko dowódcze w Dowództwie Operacyjnym Unii Europejskiej (OHQ) w Mont Valérien. Autor i współautor licznych publikacji naukowych z zakresu strategii bezpieczeństwa, przywództwa wojskowego i współczesnych konfliktów zbrojnych.

Klaudiusz Kaleta

redaktor naczelny SektorObronny.pl
Data publikacji:
lipiec 2025
Udostepnij:
Drony, cyberataki, dezinformacja, propaganda – nowe fronty walki i zagrożenia, których musimy być świadomi

Drony, cyberataki, dezinformacja, propaganda – nowe fronty walki i zagrożenia, których musimy być świadomi

Wojna nie toczy się wcale tuż za naszą wschodnią granicą. Dotarła już do Polski. Na razie to wojna hybrydowa, od niedawna także z udziałem dronów przekraczających naszą granicę. I choć emocje związane z nalotem rosyjskich dronów na Polskę w nocy z 9 na 10 września 2025 roku nieco opadły, to echo tamtych wydarzeń wciąż powraca i wszystko wskazuje na to, że takie zagrożenia jak testowanie naszej odporności i reakcji obrony przeciwlotniczej, akcje sabotażowe, cyberataki i nasilająca się dezinformacja – coraz powszechniej wykorzystywane w tak zwanej wojnie pod progiem realnego konfliktu zbrojnego – pozostaną z nami na znacznie dłużej.

Kwalifikacja wojskowa 2026 – ponad 235.000 osób od 18. do 60. roku życia stawi się obowiązkowo w komisjach

Kwalifikacja wojskowa 2026 – ponad 235.000 osób od 18. do 60. roku życia stawi się obowiązkowo w komisjach

Już wiadomo, że kwalifikacja wojskowa w 2026 roku będzie jedną z największych w ostatnich dekadach – obejmie nie tylko młodych mężczyzn wchodzących w dorosłość, ale również osoby do 60. roku życia, a nawet Polaków przebywających za granicą. Określa to rozporządzenie, które porządkuje kwestie obronności, ale także na nowo definiuje relacje obywateli z państwem w kontekście bezpieczeństwa narodowego. Jakie znaczenie ma ten obowiązek i dlaczego władze zdecydowały się na tak szeroki zakres?

Foreign Military Financing – 11 mld dolarów pożyczki dla Polski – kredyt zaufania czy biznes?

Foreign Military Financing – 11 mld dolarów pożyczki dla Polski – kredyt zaufania czy biznes?

Polska otrzyma kolejne 4 miliardy dolarów z programu Foreign Military Financing. W sumie to już ponad 11 mld dolarów na modernizację polskiej armii. To największe wsparcie w historii relacji polsko-amerykańskich, ale też kredyt zaufania, który trzeba będzie spłacić – zarówno finansowo, jak i politycznie. Czy inwestując miliardy dolarów w sprzęt z USA, kupujemy bezpieczeństwo, czy raczej uzależniamy się od amerykańskiej gospodarki na najbliższe dziesięciolecia? Czy taki kredyt to wyraz szacunku dla Polski ze strony amerykańskiej administracji czy próba biznesowego wciągnięcia nas w konieczność realizacji planów modernizacyjnych armii z jak największym udziałem dostaw zza oceanu?

Sektor Obronny
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.