Podczas uroczystości 9.05.2024 r. na Placu Czerwonym w Moskwie, z okazji Dnia Zwycięstwa prezydent Rosji Władimir Putin znowu „ostrzegł” Zachód przed możliwością wojny atomowej w razie bezpośredniej konfrontacji z Rosją.
Przypomniał, że rosyjskie siły strategiczne są zawsze w gotowości bojowej i że Rosja nie pozwoli nikomu, aby jej groził. Sam z broni jądrowej Putin uczynił straszak, którego używa przy każdej możliwej okazji.
Na dzień przed inauguracją piątej prezydentury Władimira Putina, rosyjskie ministerstwo obrony zapowiedziało, że po raz pierwszy od agresji na Ukrainę przygotowuje manewry z taktyczną bronią atomową w pobliżu granicy z Ukrainą.
Wcześniej, w marcu 2023 r. prezydent Putin w wywiadzie dla telewizji państwowej ogłosił plan rozmieszczenia taktycznej broni jądrowej na Białorusi. Rok później Białoruś stała się pierwszym krajem dawnego ZSRR, na którego terytorium znalazła się rosyjska broń atomowa.
Według białoruskiej opozycji, do magazynu, który powstał w pobliżu Osipowicz, oddalonego ponad 300 km od polskiej granicy, przywieziono nie tylko taktyczną broń jądrową, ale również tę znacznie groźniejszą – strategiczną.
Mówi się o pociskach balistycznych Topol-M, najbardziej precyzyjnych rosyjskich pociskach międzykontynentalnych o zasięgu 12.000 km, które mógłby przenieść swoją głowicę nawet nad Stany Zjednoczone.
Gdyby Ukraina miała broń atomową, której się zrzekła, jej losy potoczyłyby się inaczej
Największy chyba propagandysta Kremla, Władimir Sołowjow – w programie którego wystąpił niedawno polski sędzia posądzany o szpiegostwo, który uciekł na Białoruś – domagał się rosyjskiego ataku na Warszawę. Przekonywał, że trzeba uderzyć w Polskę – w bazę, do której dociera broń z Zachodu – w fabryki, które ją produkują.
Także były prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew groził atakami nuklearnymi na zachodnie stolice, jeśli NATO wyśle jakiekolwiek wojska do Ukrainy. W rzeczywistości to groźby bez pokrycia, retoryka i oręż zimnej wojny, którą Rosjanie po raz drugi wypowiedzieli NATO i całemu Zachodowi. W rzeczywistości wątpliwe jest, aby Rosja użyła choćby taktycznych ładunków jądrowych na Ukrainie.
Politycy i wojskowi to potwierdzają, dodając jednocześnie, że choć wojna atomowa oznaczałoby koniec naszego świata, do czego nikt nie chciałby dopuścić, to jednak takiego zagrożenia nie można całkowicie wykluczyć.
Przy okazji potwierdza się prawda, że kraje, które dysponują taką bronią mogą czuć się bardziej bezpieczne. Pytanie, czy Rosja dokonałaby agresji na Ukrainę, gdyby nie porozumienie budapeszteńskie z 1994 r., podpisane przez Stany Zjednoczone, Rosję i Wielką Brytanię? Kraje te zobowiązały się do respektowania suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy, w zamian za zrzeczenie się broni atomowej. Ukraina posiadała wówczas trzeci co do wielkości arsenał nuklearny na świecie.
Ukraińskie rakiety zostały przewiezione do Rosji i zniszczone.
W 1996 r. Ukraina ostatecznie straciła status mocarstwa atomowego, a Rosja złamała również i te przepisy anektując w 2014 r. należący do Ukrainy Krym i angażując się w konflikt w Donbasie.
Co NATO na to? – czyli ustalenia szczytu Paktu Północnoatlantyckiego w Waszyngtonie
Zakończony 75. uroczysty szczyt NATO w Waszyngtonie, który odbył się w dniach 9–11.07.2024 r. nie przyniósł decyzji, których się spodziewali sojusznicy i eksperci. To, że Ukraina nie zostanie zaproszona do NATO, bo w kraju wojna, było wiadomo już wcześniej. Liczono jednak na przełomowe strategiczne decyzje ograniczające wojnę Putina. Takich nie było.
Ukraina musiała zadowolić się zapewnieniem, że na pewno będzie po wojnie w NATO oraz dużą (40 mld. dolarów) pomocą wojskową, m.in. kolejnymi systemami przeciwlotniczymi Patriot. Nie zapadły jednak te najważniejsze decyzje dla Ukrainy oraz członków NATO na wschodniej flance, z Polską włącznie.
Jakie? Spodziewano się na przykład, że USA podejmą w końcu decyzje o zezwoleniu atakowania przez Ukrainę bronią z USA celów w głębi Rosji. Nie zdecydowano też nic w sprawie możliwości zestrzeliwania rosyjskich rakiet – które lecą w kierunku granicy NATO – z terytorium krajów sojuszu, ale już nad Ukrainą.
W Polsce mieliśmy płomyk nadziei, że podczas dyskusji na szczycie – w obecnej sytuacji coraz wątlejszego bezpieczeństwa krajów na wschodniej flance – wróci dyskusja nad rozlokowaniem w Europie amerykańskich rakiet z arsenału jądrowego. Jak przekonywał bowiem generał brygady w stanie spoczynku prof. Stanisław Koziej, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, na łamach portalu SektorObronny.pl, broń atomowa nie jest po to, by jej używać, ale by do wojny nie dopuścić.
Prezydent Andrzej Duda już od dłuższego czasu przekonywał, że do Polski powinny trafić pociski nuklearne w ramach programu Nuclear Sharing. Jak podkreślał, od wielu miesięcy trwały rozmowy na ten temat.
– To temat rozmów polsko-amerykańskich od pewnego czasu. Ja na ten temat już rozmawiałem kilkakrotnie. Nie ukrywam, że pytany o to, zgłosiłem naszą gotowość. Rosja w coraz większym stopniu militaryzuje okręg królewiecki. Ostatnio relokuje swoją broń nuklearną na Białoruś – mówił prezydent Duda podczas kwietniowej wizyty w USA.
Ostatecznie jednak podczas szczytu w Waszyngtonie, temat ten nie zaistniał. Czy to znaczy, że powinniśmy dać sobie spokój z zabieganiem o przyjęcie do tego programu?
Na to nakładają się również niepokojące sygnały, które pojawiają się już po szczycie w Waszyngtonie, a które mogą zweryfikować deklaracje tam przyjęte, bowiem ustalenia na forum sojuszu to jedno, ale następnie każdy kraj wdraża te ustalenia indywidualnie.
W Niemczech przeciągają się w tej chwili dyskusje nad kształtem budżetu na 2025 r. Zmniejszenie wpływów budżetowych i spowolnienie gospodarcze powoduje, że planowane są oszczędności i cięcia praktycznie we wszystkich resortach, co może też skutkować ograniczeniem nakładów na obronność oraz wsparcie dla Ukrainy.
W raporcie Polskiego Instytutu Ekonomicznego czytamy, że takie rozwiązania spotykają się z krytyką m.in. resorty spraw wewnętrznych, pracy, obrony i współpracy rozwojowej. Nie wiadomo jednak jak mocny będzie głos tych ministrów. Niemiecki budżet na 2025 r. miał być uchwalony do 3.07.2024 r., ale jego projekt udało się dopiero przyjąć 17.07.2024 r., a dyskusja nad jego ostatecznym kształtem ma się odbyć w Bundestagu jesienią.
W propozycji budżetowej rząd federalny zaplanował między innymi na przyszły rok wsparcie wojskowe dla Ukrainy w wysokości 4 mld euro – co byłoby kwotą o połowę mniejszą niż wsparcie militarne dla Ukrainy w 2024 r.
Także ze Stanów Zjednoczonych płyną znów niespójne deklaracje polityczne. O ile bowiem obecny prezydent Joe Biden cały czas zapewnia o pełnym zaangażowaniu USA w działania Sojuszu Północnoatlantyckiego oraz o nieustającym wsparciu dla Ukrainy, o tyle James David Vance – wskazany przez Donalda Trumpa w przypadku wygranej na stanowisko swojego wiceprezydenta – wraca do narracji, którą prezentował już wcześniej Donald Trump.
– Razem zapewnimy, że nasi sojusznicy podzielą się z nami ciężarem zapewnienia światowego pokoju. Koniec z jazdą na gapę dla państw, które zdradzają hojność amerykańskiego podatnika – zapowiedział J.D. Vance na wiecu wyborczym 18.07.2024 r.
W zestawieniu jego wcześniejszych deklaracji, że nie obchodzi go, co się stanie z Ukrainą i że Ukraina będzie musiała oddać Rosji część swojego terytorium, by wojna się zakończyła z zapowiedziami Donalda Trumpa, że jako prezydent zakończy wojnę w Ukrainie w jeden dzień, nie wróży to dobrze przyszłości naszego regionu.
O co właściwie chodzi z programem Nuclear Sharing?
– To, czy powinniśmy się domagać stacjonowania w Polsce głowic nuklearnych, to temat do poważnej dyskusji. Szczyt byłby na to najlepszym miejsce. W Waszyngtonie jednak ten temat nie zaistniał. Co więcej, jest mało prawdopodobne, aby zmiany w tym programie, jeśli sytuacja bezpieczeństwa się nie pogorszy, szybko nastąpiły – uważa Wojciech Lorenz, w 2014 r. koordynator projektu badawczego na temat ochrony infrastruktury krytycznej Ukrainy przed cyberatakami, a obecnie koordynator programu Bezpieczeństwa Międzynarodowego w Instytucie Spraw Międzynarodowych.
Robert Pszczel, były radca polityczny w Stałym Przedstawicielstwie Polski przy NATO, a obecnie analityk w Zespole Bezpieczeństwa i Obronności Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW) w programie Fakty po faktach TVN 24 wyjaśnia dlaczego.
– Trzeba by przełamać opór Waszyngtonu, ponieważ to oni decydują o tym, gdzie te głowice będą składowane. A USA żadnych zmian nie chce. Dla nich ciągle priorytetem jest umniejszanie roli broni jądrowej w ich strategii. Nawet modernizacja amerykańskiego potencjału nuklearnego idzie jak po grudzie – dodaje.
Są też inne przeszkody. Gdyby głowice jądrowe znalazły się w Polsce, to cała Europa może panikować w obawie przed rosyjskim odwetem. Trzeba też pamiętać, że te państwa, które biorą udział w programie Nuclear Sharing mają zupełnie inny niż my, polityczny wpływ w NATO. Są też państwa, które nie są zainteresowane poszerzaniem grona tych, które do programu nuklearnego należą.
– Mimo wszystko powinniśmy skutecznie zabiegać o swoje interesy. Obawy przed zagrożeniem są zrozumiałe, w kwestii bezpieczeństwa trzeba postępować racjonalnie, ale zdecydowanie, bo tylko taki język rozumie nasz przeciwnik. Same słowa, deklaracje, już nie wystarczą. Jesteśmy jednym z kluczowych krajów, który domaga się, aby nie same słowa decydowały o sile Sojuszu, tylko konkretne działania – podkreśla Robert Pszczel, analityk w Zespole Bezpieczeństwa i Obronności Ośrodka Studiów Wschodnich.
Amerykanie zdecydowali natomiast, że na razie rozlokują w naszym regionie większą liczbę rakiet konwencjonalnych. Ale nie w Polsce tylko w Niemczech. U naszych sąsiadów zostaną rozmieszczone pociski, które będą mogły dosięgnąć Moskwy.

fot. Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych
Wiele krajów pracuje nad pozyskaniem broni atomowej
Wiele krajów tak bardzo pragnie broni atomowej i pracuje nad jej pozyskaniem, że choć to proces długi i kosztowny, zależy im na dołączeniu do grupy mocarstw atomowych. Oprócz USA, Francji i Wielkiej Brytanii, udało się to też Indiom, Pakistanowi, Korei Północnej oraz Izraelowi, choć ten ostatni nigdy się do tego oficjalnie nie przyznał. Pracuje nad nią Iran.
Polska takiej broni nie ma i długo mieć nie będzie. W obecnej sytuacji zadawalałaby nas decyzja o możliwość składowania amerykańskiej broń jądrowej na terytorium naszego kraju. Jednak, aby tak się stało, musielibyśmy stać się członkiem programu Nuclear Sharing (także NATO Nuclear Sharing).
To od pewnego czasu ważny temat dyskusji polityków i wojskowych, śledzony uważnie przez opinię publiczną, który wywołuje wiele emocji i pytań.
Temat wywołał prezydent Andrzej Duda, który powiedział, że na temat rozmieszczenia broni jądrowej na terytorium Polski rozmawiał już kilkakrotnie z Amerykanami i nie ukrywa, że pytany o to zgłosił naszą gotowość.
Deklaracja ta wywołała reakcję rządu, któremu zależy na tym, żeby Polska była bezpieczna i dobrze uzbrojona, ale chciałby też, żeby takie inicjatywy były dobrze przygotowane przez osoby za to odpowiedzialne.
Część polityków i analitycy uznali, że prezydent swoją deklaracją wyszedł przed szereg. Ich zdaniem takich rzeczy nie należy mówić zanim ci, którzy zgodnie z konstytucją opowiadają za prowadzenie polityki wojskowej i zagranicznej, nie skonsultują tego z głową państwa.
Prezydent zrobił to bez porozumienia z rządem, który nie mówi pomysłowi nie, tylko chciałby w tej delikatnej i ważnej sprawie najpierw działań, a później udzielać wywiadów. Radosław Sikorski, szef Ministerstwa Spraw Zagranicznych, przypomniał, że to Rada Ministrów prowadzi polską politykę zagraniczną.
Prezydent już po raz drugi wywołał temat uczestnictwa w Nuclear Sharing
Zaraz po prezydenckiej deklaracji szef NATO Jens Stoltenberg stwierdził, że nie ma planów rozmieszczenia broni nuklearnej w kolejnych krajach NATO. To jednak nie zakończyło dyskusji, tylko ją wzmocniło.
Wkrótce po tym wywiadzie prezydent Andrzej Duda przyznał, że rzeczywiście żadne decyzje w tej materii nie są podjęte. Dodał jednak, że jeżeli byłaby decyzja naszych sojuszników, żeby rozlokować broń nuklearną w ramach Nuclear Sharing także na naszym terytorium, aby umocnić bezpieczeństwo wschodniej flanki NATO – to jesteśmy na to gotowi.
Małgorzata Paprocka, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta tłumaczyła, że temat udziału Polski w programie Nuclear Sharing nie jest wcale nowy i nie pojawia się po raz pierwszy.
– NATO jest sojuszem obronnym. Program Nuclear Sharing, realizowany jest od wielu lat. Pan prezydent właściwie podtrzymał swoje stanowisko, które też konsekwentnie wyraża od wielu lat – uważa minister Paprocka.
Prezydent już po raz drugi wywołał ten temat. Po raz pierwszy o rozmieszczeniu broni jądrowej w Polsce powiedział 2 lata temu. Wtedy, w wywiadzie dla Gazety Polskiej mówił, że zawsze jest potencjalna możliwość udziału w programie nuklearnym NATO.
– Rozmawialiśmy z amerykańskimi przywódcami o tym, czy Stany Zjednoczone rozważają taką możliwość. Temat jest otwarty – mówił wówczas prezydent.
Wtedy również Departament Stanu zdementował te informacje zapewniając, że nie istnieją takie plany i nie toczą się na ten temat żadne rozmowy.
Ani wówczas, ani teraz za słowami prezydenta nie poszły konkretne decyzje w sprawie, niewątpliwie ważnej dla polskiego bezpieczeństwa. Ale kiedy prezydent Duda mówił o tym po raz pierwszy, nie toczyła się jeszcze wojna za wschodnią granicą Polski.
NATO jednostronnie przestrzega zapisów zawartych w Akcie Stanowiącym NATO-Rosja
Minister Jacek Siewiera, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego przypomina, że to nie prezydent wywołał ten temat. W 2020 r. po stronie niemieckiej politycy SPD zaczęli debatować, czy nie należałoby zrezygnować ze składowania broni jądrowej w Niemczech.
Ówczesna ambasador USA w Polsce, Georgette Mosbacher, powiedziała, że jeśli Niemcy chcą zrezygnować ze składowania broni jądrowej na swoim terytorium, to Polska – wypełniając swoje zobowiązania sojusznicze – jest gotowa do podjęcia tej broni i rozmieszczenia na swoim terytorium. Dlatego prezydent w 2022 r. ogłosił, że jesteśmy gotowi do tego programu.
Oczywiście rząd niemiecki ze składowania tej broni nie zrezygnował, a Biały Dom zdementował, że są takie plany. Jens Stoltenberg stwierdził wprost, że na terenie żadnego kraju, który wstąpił do NATO po 1997 r. nie będzie składowana broń jądrowa. Żaden z tych krajów nie przystąpi do programu nuklearnego.
NATO bowiem, mimo kolejnych naruszeń tych zobowiązań ze strony Rosji, jednostronnie przestrzega zapisów zawartych w Akcie Stanowiącym NATO-Rosja (NRFA) z 1997 r. o nierozmieszczaniu na stałe znaczących sił bojowych w swojej wschodniej części oraz nierozmieszczania broni nuklearnej na terenie nowych państw członkowskich.

fot. Shutterstock
Zamówione przez Polskę samoloty F-35 będą mogły przenosić bomby jądrowe
Nuclear Sharing jest elementem polityki Sojuszu Północnoatlantyckiego w zakresie odstraszania jądrowego. Umożliwia on udostępnienie głowic jądrowych państwom członkowskim nieposiadającym własnej broni jądrowej.
Stany Zjednoczone trzymają w Europie 150–200 głowic jądrowych. Ta broń, to amerykańskie taktyczne bomy jądrowe B61 w różnych wersjach.
Od listopada 2009 r. amerykańskie bomby jądrowe znajdują się w pięciu państwach, w magazynach w sześciu bazach lotniczych: Kleine Brogel w Belgii, w bazie lotniczej Büchel w Niemczech, w dwóch magazynach baz Aviano i Ghedi we Włoszech, Volkel w Holandii i najprawdopodobniej w Incirlik w Turcji.
Do 2008 r. na terenie brytyjskiej bazy było przechowywane 110 amerykańskich głowic atomowych. Zostały one jednak przeniesione, gdy zagrożenie wojną nuklearną zmalało. Teraz ma się to zmienić. Jeszcze w czerwcu 2024 r. ma się rozpocząć budowa nowej infrastruktury dla broni jądrowej. Według brytyjskich mediów ma się ona zakończyć w lutym 2026 r.
Dlaczego ta broń nie miałyby znaleźć się w Polsce? Zwłaszcza, że będziemy mieli środki do jej przenoszenia. Każdy z zamówionych przez Polskę 32 samolotów wielozadaniowych F-35 w wariancie Block 4 będzie mógł przenosić dwie bomby B61-12, po jednej w każdej komorze kadłubowej.
Fakt, Wielka Brytania to jedno z państw zakładających NATO i do tego taką broń już u siebie miała. Polska zaś jest jednym z tych krajów, na którego terytorium, jeśli nic się nie zmieni, broni jądrowej być nie powinno.
Nasuwa się pytanie: Czy tak być musi? Skoro Rosjanie łamią prawo i umowy międzynarodowe, trudno w nieskończoność trwać jednostronnie przy starych zobowiązaniach. Potwierdza to, że rosyjski szantaż atomowy odnosi wciąć założony przez Kreml skutek.
Sytuacja w zakresie bezpieczeństwa w ostatnich latach zmienia się dynamicznie. Specjaliści podkreślają, że patrząc dziś na państwa, w których składowane są bomy B61 widać wyraźnie, że odwzorowują one linie styczności państw Układu Warszawskiego z Zachodem z lat 50. XX wieku, z początku tworzenia Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Zmiany, z którymi mamy do czynienia po roku 90. XX wieku, a w szczególności po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie, są tak znaczące, że adaptacja sojuszu do nowych wyzwań jest konieczna.
Rozmieszczenie broni atomowej w Polsce będzie zwiększało bezpieczeństwo
Nie jest wykluczone, że w przyszłości Polska dołączyła do grupy 5 państw NATO, które obecnie posiadają amerykańską broń jądrową: Niemiec, Włoch, Belgii, Holandii i Turcji.
Dlatego w ocenie ministra Siewiery bardzo dobrze, że zwierzchnik Sił Zbrojnych Polski – największego kraju na wschodniej flance – podnosi ten temat, bo on w ciągu najbliższej dekady będzie miał kluczowe znaczenie dla bezpieczeństwa naszego kraju.
Jeżeli, nawet w dalszym horyzoncie czasowym, na pewnym etapie strategii NATO będzie rozmieszczenie takiej broni w Polsce, to będzie to zwiększało bezpieczeństwo Polski i całego regionu.
Według generała dywizji w stanie spoczynku profesora Bogusława Packa, byłego rektora Akademii Sztabu Generalnego, a obecnie dyrektora Muzeum Wojska Polskiego oraz wykładowcy w Instytucie Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego, słowa o rozmieszczeniu broni jądrowej na terytorium Polski mogą paść przede wszystkim po uzgodnieniu tego ze Stanami Zjednoczonymi. One są głównym graczem i w największym stopniu o tym decydują, choć oczywiście państwa sojusznicze również muszą wyrazić na to zgodę.
Jedno jest pewne i nie ma co zaklinać rzeczywistości. Jeśli Amerykanie nie powiedzą tak, nie ma mowy o przyjęciu Polski do programu Nuclear Sharing. A na razie – co widać chociażby po perypetiach z dostarczaniem Ukrainie broni dalekiego zasięgu czy ostrzeżeniach przed atakowaniem celów w głębi Rosji – nie wyrażą na to zgody.
Czy to znaczy, że powinniśmy z wstąpienia do Nuclear Sharing zrezygnować?
– W żadnym przypadku – twierdzi gen. Bogusław Pacek.
Uważa jednak, że do wstąpienia do tego programu powinniśmy się wcześniej bardzo dobrze przygotować.
